Yenna powlokła się do najbliższego paleniska i powitawszy parę żebraków, podzieliła chleb. Nie chciała oddawać ani kruszyny, ale tylko tak mogła zasłużyć sobie na miejsce przy ogniu. A może i nawet czegoś się dowiedzieć. Mężczyzna i kobieta skinieniem głowy podziękowali, łapczywi upychając każdy kęs pożywienia do ust.
Ślepy na jedno oko strzec żując chleb dwoma zębami, rozejrzał się wokół i zaczął ogrzewać sine palce pozakrywane porwanym płótnem. Ciepłe powietrze pociągnęło ku Yennessie zapach zepsutej cebuli i potu, zmieszany w morderczy, powalający smród. Po chwili do tego doszła woń uryny i stęchlizny. Aenthisówna cofnęła się, aż poczuła powiew świeżego powietrza.
— Kapłanki wymordowano w zakonie — wreszcie powiedział starzec. Podrapał się po lichej brodzie i zmierzył Yennę zimnym wzrokiem — Wszystkie! Ani jedna się nie ostała. Mówią, że to paladyni, po mojemu, to ten nasz król skurwysyn nasłał żołnierzy.
Siedząca za nim staruszka zawinięta w rozpadający się płaszcz drgnęła, spluwając do rynsztoku.
— A na co niby?! — odwarknęła, oblizując wargi. — Parvan to pierdoła, jakiej jeszcze północne ziemie nie widziały, ale aż takim głupcem nie jest.
— Ale Nowowiarę to chce, żeby wszyscy wyznawali.
— Jaką Nowowiarę, idioto! Przecież stary Faarskaj to cholerny tryteista był. Syn taki tchórz jak ojciec, co mu ci kapłani powiedzą, to zrobi. Nikt nie ruszy na kapłanki, nawet oni — mruknęła. — Haran starłby ich na pył. A przedtem starszyzna.
— Głupiaś babo jak te wypierdki z kontynentu. Taki ten twój Haran straszny, że…
Starzec nie dokończył, dostawszy kuksańca w bok od staruszki. Jęknął i wzruszywszy ramionami, nie powiedział już nic więcej.
— To paladyni Sterna byli, szukali Revenny Czarnej.
Wszyscy odwrócili się w kierunku brodatego mężczyzny, stojącego w tyle. Ten przyglądał się im od kilku dobrych minut, szczególną uwagą darząc Yennessę. Ale to nie jej szukał. Poprawił sprzączkę spinającą płaszcz i zrobiwszy krok do tyłu, beznamiętnie spojrzał w płonące drwa.
Jego oczy były koloru lodu, takiego, w którym odbija się niebo nad zachodzącym słońcem. Ludzie wokół ucichli, mamrocząc pod nosem i pogardliwym wzrokiem mierząc przybłędę od stóp do głów. Napięcie wisiało w powietrzu.
— Czarownica z Langevin. Anna… Anna z Langevin.
Tym razem odezwała się Aenthisówna, patrząc na wszystkich wokół, jakby upewniając się, że nie została na ulicy sama.
— Nie słyszeliście nigdy? — zapytała, marszcząc brwi, czując się pewniej. Staruszek odszedł od paleniska, pociągając za sobą żebraczkę. Ludzie wokół wrócili do swoich zajęć, spuszczając wzrok. Ogień przygasł i było słychać tylko trzask wozów ulicę dalej, deszcz skapujący z murów, niespokojne oddechy nędzników. Nikt jednak nie odpowiedział.
— Wiesz coś więcej o niej? Tygodniami podążam jej śladem, gdy jest prawie na wyciągnięcie ręki, umyka — zagadnął przybłęda, od razu łagodząc ton.
Yennessa zamilkła. Słyszała, gdy kapłanki mówiły o czarodziejce, którą gościły w klasztorze. Jej głos niosący się cichym echem, gdy wyszła pewnego wieczoru na balkon, tuż nad jej celą. Czuła jej obecność, przytłaczającą aurę, ciężką jak gęsta mgła.
— Tyle mi opowiedziano za dziecka. Pierwsze słyszę, że przebywała w tirańskim klasztorze — odparła, odwracając wzrok na ogień. Płomienie podskakiwały raz za razem, pożerając zbutwiałe drewno, które znaleźli żebracy.
— Śpieszno mi, czas przepływa przez ręce jak woda. Na pewno nic nie wiesz? — mężczyzna zapytał jeszcze raz, głośniej i ostrzej. — Nie uczynię jej nic złego.
Jego oczy były koloru lodu, takiego, w którym odbija się niebo nad zachodzącym słońcem. Ludzie wokół ucichli, mamrocząc pod nosem i pogardliwym wzrokiem mierząc przybłędę od stóp do głów. Napięcie wisiało w powietrzu.
— Czarownica z Langevin. Anna… Anna z Langevin.
Tym razem odezwała się Aenthisówna, patrząc na wszystkich wokół, jakby upewniając się, że nie została na ulicy sama.
— Nie słyszeliście nigdy? — zapytała, marszcząc brwi, czując się pewniej. Staruszek odszedł od paleniska, pociągając za sobą żebraczkę. Ludzie wokół wrócili do swoich zajęć, spuszczając wzrok. Ogień przygasł i było słychać tylko trzask wozów ulicę dalej, deszcz skapujący z murów, niespokojne oddechy nędzników. Nikt jednak nie odpowiedział.
— Wiesz coś więcej o niej? Tygodniami podążam jej śladem, gdy jest prawie na wyciągnięcie ręki, umyka — zagadnął przybłęda, od razu łagodząc ton.
Yennessa zamilkła. Słyszała, gdy kapłanki mówiły o czarodziejce, którą gościły w klasztorze. Jej głos niosący się cichym echem, gdy wyszła pewnego wieczoru na balkon, tuż nad jej celą. Czuła jej obecność, przytłaczającą aurę, ciężką jak gęsta mgła.
— Tyle mi opowiedziano za dziecka. Pierwsze słyszę, że przebywała w tirańskim klasztorze — odparła, odwracając wzrok na ogień. Płomienie podskakiwały raz za razem, pożerając zbutwiałe drewno, które znaleźli żebracy.
— Śpieszno mi, czas przepływa przez ręce jak woda. Na pewno nic nie wiesz? — mężczyzna zapytał jeszcze raz, głośniej i ostrzej. — Nie uczynię jej nic złego.
Yenna pokręciła głową, czekając, aż ten odejdzie. Nie podobała się jej jego dociekliwość i zainteresowanie czarodziejką. Nie znała jej, ale nie chciała doprowadzić do kolejnej tragedii, mówiąc o jedno słowo za dużo. Tylko Yetuna znała zamiary obcego.
Mężczyzna wreszcie poszedł, zrezygnowany i wyraźnie podirytowany. Dopiero gdy Yennesa obejrzała się za siebie, w pełni dostrzegła jego postawną sylwetkę, sprężysty chód i miecz u pasa. Łachmany nie mogły zatrzeć lat treningu czy wędrówek przez świat. Za paladynem niósł się zapach śmierci i cierpienia.
Zmierzchało, a do paleniska wciąż podchodzili różni ludzie. Głównie żebracy, czasem tylko jakiś mieszczanin pytał o coś, szukał konkretnej osoby. Yennessa tego dnia nie dowiedziała się nic ponad to, co powiedział paladyn. Na nic były jej te wieści, choć miała teraz pewność, że to nie ojciec w przypływie szaleństwa zesłał na nią zbirów.
Jakiekolwiek były zamiary tych ludzi, wieść o rzezi wykreśli z historii jej imię na zawsze i zostawi je na liście trupów, które paladyni zostawili na wzgórzu. Pozwoli zniknąć, tym razem już na zawsze.
Od tego momentu Yenna czeka na odpis :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz