Ale obcy wydawał się już przekroczyć granicę życia i śmierci. Pan dworu widząc jego trupio bladą twarz, kazał zbić sosnową trumnę, w jakich chowano zmarłych na Kontynencie i gdy nadejdzie czas, pochować cudzoziemca w grobie. Z dala od gospodarstwa, w razie gdyby jego bogowie mieli coś przeciwko Loravianom.
Czwartego dnia nad ranem, służąca wzięła wdech i z oporem otworzyła drzwi izby. Stojąc w progu i zaciskając rękę na dzbanie wody, przez moment wpatrywała się w nieruchome ciało mężczyzny martwo zapatrzonego w okno. Dopiero po chwili odetchnęła, widząc jak obcy powoli obraca głowę w jej stronę. Z jego czoła zniknęły wszystkie zmarszczki i wyraz zmęczenia, świadczący o cierpieniu.
Służąca postawiła dzban obok łóżka i bez słowa wyszła z pokoju. Fáel sięgnął po naczynie, ale jego słabe ręce nie były w stanie unieść dzbana. Avijczyk westchnął, czekając aż kobieta wróci. Do środka wszedł jednak mężczyzna w średnim wieku, ubrany w prostą, ale czystą koszulę i spodnie. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale na jego twarzy wyryte były oznaki cierpienia. Mężczyzna obejrzał się za siebie i wydał komuś stojącemu na korytarzu kilka rozkazów. Potem szeroko się uśmiechając, powitał obcego.
— An gan, ef fædat tú a’té đoiyal! Gars Yetuna, es tú tév verel — dodał, przysuwając do łóżka rozklekotane krzesło, wcześniej stojące pod ścianą. — Val tév tú dor?
Fáel Folran Fogäl oparł się na łokciach, czując ciężar ciała ściągający go z powrotem na łóżko. Nie był pewny czy to zmęczenie, czy szybka loravska mowa przyprawiła go o ból głowy; choć znał trochę Hanmarski, dawno już go nie słyszał ani nie używał. Mając jeszcze w głowie echo imienia Yetuny — Loravskiej bogini — pożałował, że zaniedbywał naukę języków. Miał przecież do nich talent.
— Teman? Artalde…? — zagadnął, dając do zrozumienia, że nie jest Loravianinem.
— Wiedziałem, żeście nietutejsi — odpowiedział mieszaniną Avijskiego i Tiglavvskiego mężczyzna, kręcąc głową. Podrapał się po gęstej brodzie i po chwili machnął ręką. — Artalde, artalde, a co innego… Z Tiglavve jesteś, przyjacielu?
Fáel pokręcił głową, starając się przypomnieć potrzebne słowa.
— Akavellu? Veteris?
Fáel znów zaprzeczył. Nie chciał użyć słowa, którym Loravianie określali wrogów, a tylko takie przychodziło mu po Hanmarsku do głowy.
— Nie wyglądacie mi na tara Vaggmarskiego. To skąd was przywiało?
— Rae.. Avia Raedan — rzucił gorączkowo Fáel, patrząc jak mężczyzna natychmiast marszczy brwi.
— Avia Raedan?! — wykrzyknął gospodarz, niemal spadając z mebla.
Fael pokiwał, obserwując reakcję Loravianina i przygotowując się na wszystko. Avijczycy byli tolerowani na Kontynencie, tutaj jednak sprawy miały się inaczej. Loravianie żywili do nich urazę. Podobnie jak większość mieszkańców Kontynentu, jak mówiły plotki.
Loravianin przeklął, potem zawołał kogoś z domu. Po chwili w drzwiach pojawiła się drobna dziewczyna, ubrana w uprany fartuch. Jasne włosy miała schludnie upięte z tyłu i gdyby nie zniszczone od pracy dłonie, mogłaby być córką pana domu. Mężczyzna zaklął, wydał jej jakieś polecenie i zostawił z Avijczykiem.
— Zaraz wrócę — wyjaśnił na odchodnym, rzucając Fáelowi dziwne spojrzenie. Starał się uśmiechać, ale przygryzając wargę mężczyzna zdradził swój niepokój.
— Nie powinieneś się przyznawać, żeś Avijczyk — powiedziała płynnie dziewczyna, poczekawszy aż gospodarz odejdzie. Sprawnie pomogła Fáelowi oprzeć się o wezgłowie łóżka. — Ludzie na wschodzie są przyjaźni, ale obcych nie lubią — dodała, nalewając do drewnianego kubka trochę wody.
Fáel milczał, obracając naczynie w dłoniach.
— Ludzie mojego pana znaleźli cię cztery dni temu nad rzeką, zaraz przy szlaku. Najpierw myśleli, że zostałeś napadnięty, ale byłeś tylko wycieńczony i nieprzytomny. Wydawało się im, że jesteście tutejsi…
— Jaki… dzisiaj jest dzień? — zapytał wreszcie, przymykając oczy. Stracił rachubę czasu już kilkanaście dni temu, nim znalazł się w Loravii.
— Piąty kwietnia — odparła dziewczyna.
Ostatnie wspomnienia Fáela sięgały marca, kiedy jeszcze wiedział, gdzie zmierza i jak tam dotrze. Gdy pod Zimnicą zaskoczyła go trójka zbrojnych, rzucił się w bezmyślną ucieczkę na północ w nadziei, że uda mu się zawrócić na południe i przeczekać gdzieś kilka dni. Pościg zapędził go aż do Vaggmaru. Zła pogoda sprawiła, że obrał zły kierunek i podróżując przez pustkowia nocą, tylko oddalił się od gór Poszumistych. Więcej nie pamiętał.
— Co cię z Avii przegnało aż tutaj… Na czarodzieja nie wyglądasz — mruknęła dziewczyna, wyrywając go z zamyśleń,
Fáel wziął wdech, gotów przekląć czarodziei, ale dziewczyna pokręciła głową.
— Nie mów! Nie chcę wiedzieć! Zachowaj to dla siebie, a panu też nie mów. To nie jest nasza sprawa.
— Nasza… Gdzie jestem? — zapytał, rozglądając się wokół. Poza łóżkiem i krzesłem, w pomieszczeniu nie było niczego. Przez otwarte okiennice wpadały promienie słońca, zamknięte drzwi zasłaniały korytarz. Wszystko wybrzmiewało ascetyczną pustką, brakiem kobiecej ręki.
— Jesteś pod opieką Wenira Graffa i znajdujesz się teraz w jego domu, dokładnie piętnaście mil od Fasterviku. W Loravii — dodała.
Fáel pokiwał głową, nasłuchując kroków gospodarza na skrzypiącej podłodze gdzieś w głębi budynku. Kimkolwiek był ten Graff, obecność Avijczyka wywołała w nim niepokojącą reakcję.
— Przyniosę ci zaraz jedzenie — powiedziała dziewczyna, zabierając pusty kielich z rąk Fáela.
— Nie jestem chory, dam radę wstać — fuknął Avijczyk, powoli wgrzebując się z warstw pledów. Ogarnęło go chłodne powietrze, dotyk lodowatego mebla rozbudził umysł. Czuł się słabo, ale myślał już trzeźwo.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wspominając coś o grubszym odzieniu, wyszła. Po chwili pojawiła się z ubraniami.
— Tamte już się na nic nie nadawały.
Avijczyk pokiwał głową, i odruchowo skierował palce dłoni na sygnet, natrafiając jednak na nagą skórę.
— Pan Wernir go przechował. Skoro możesz chodzić, za mną — powiedziała. Fáel zdziwił się, że zwracała się do niego bezpośrednio — nigdy się z tym w Avii nie spotkał.
Odpowiednio ubranego, służąca zaprowadziła Fáela do małej jadalni. Nagie, surowe ściany kontrastowały się z drewnianym sufitem, zdobionym ciemnymi, drobnymi wzorkami. Meble były ciężkie i solidne, niemal nie zniszczone, widać wykonane z twardego drewna. I mimo, że wszystko było surowe i proste, wnętrze było jasne i przejrzyste, tak jak w Avii. Jednocześnie zupełnie inne.
Fáel usiadł na samym końcu ławy, czekając na pojawienie się służby. Nie przypuszczał, że gospodarz będzie tym, kto przyniesie mu miskę parującej zupy.
— Marnie wyglądasz, kazałem nie szczędzić mięsa — powiedział, siadając naprzeciwko Avijczyka z kuflem pełnym trunku. — Na zdrowie, jedzcie, przecież niezatrute.
Fáel podziękował i nie spuszczając z oczu gospodarza, zajął się posiłkiem. Loravianin zaś oparł głowę na dłoni i wpatrywał się w stół, bawiąc się kuflem.
— Nie miałem się jeszcze okazji przedstawić. Jestem Wernir Graff — powiedział wreszcie, przerywając ciszę. Jesteście w moim domu, nieopodal Fasterviku.
Fáel pokiwał głową, milcząc.
— Nie wiem, jak to się stało, że jeszcze nie poznałem pańskiego imienia, panie Avijczyk. Macie jakieś?
Fogäl wstrzymał oddech, rozważając wszystkie za i przeciw. W Loravii i tak mnie nie znają — przemknęło mu przez myśl.
— Boję się, że moje imię będzie was dużo kosztować — odparł wreszcie, odkładając łyżkę na bok, przeczuwając masę niewygodnych pytań ze strony Graffa. - Jeszcze raz dziękuję za posiłek.
Wbrew przypuszczeniom, Wernir nie pytał o nic więcej. Szybko osuszył kufel i niemrawo spojrzał na jego dno.
— Czyli ci Avijczycy zbrojni, to za tobą jechali — mruknął, ważąc w ręce puste naczynie. — Nie bój się, zawrócili gdy tylko się dowiedzieli, że do Fasterviku daleko... — wyjaśnił, patrząc jak Fáel wstrzymuje oddech. — Tak im powiedziano. Nikt Tiglavvian w Loravii nie chce.
— Ilu ich było?
— Niewielu, mój człowiek naliczył siedmiu, wszyscy na koniach. Strasznie wymęczeni, chyba wcale im się nie widziało tak daleko za tobą jechać.
Fáel odetchnął. A więc pościg osłabł. Być może na dobre.
— Nie wiem, co takiego zrobiłeś, nie chcę wiedzieć — powiedział Graff. Dopóki nie naprzykrzysz się mi, możesz tutaj zostać — dodał, wyciągając z sakiewki na pasie srebrny pierścień. — I tak wiem już więcej, niż bym chciał, oficerze. Ale dość na razie tego, chodź za mną, muszę ci coś pokazać.
Wernir poprowadził gościa przez posiadłość, krótko opowiadając o okolicy, a także niechętnie odpowiadając na pytania Fáela, o samym sobie. Loravianin okazał się być przedstawicielem ubogiej szlachty wschodniej. Trudnił się handlem, miał swoje bydło i pola zdolne utrzymać całą rodzinę. Całą, bo był wdowcem. Jego małżonkę zabrała chorobę, synowie zaś udali się do Vanderlinden, nim rządy Sverskella zaczęły się na dobre.
— Zawsze się zastanawiałem, z kim handlują ludzie ze wschodu — mruknął Fáel, patrząc na zadbane obejście. Podmurowany dwór nie wyglądał bogato. Dumnie brzmiąca posiadłość była pusta i ogołocona z mebli, nie mówiąc już o kosztownościach czy dekoracjach. Z zachodu otaczał ją sad, wokół zaś rozciągały się pastwiska i pola, w większości należące jednak do innych szlachciców. — Przecież im bardziej na wschód, tym większe pustkowia…
— Pustkowia, to są tam tylko dla was. Nie dalej niż kilkanaście mil zaczynają się pierwsze osady Vaggmarczyków — wyjaśnił Graff, wskazując na południe. A tam są już ziemie Vereńskich tarów. Ani Tiglavvianie, ani nasi nie chcą z nimi handlować. Pierwsi mają z Vaggmarczykami i Verenami na pieńku, a nasi wolą upłynnić towar wśród swoich. Nawet na wschodzie, łatwiej jest handlować z Verden, chyba, że żyje się na takim zadupiu jak tutaj. Więc Fastervik utrzymuje się głównie z handlu z obcymi, a nie swoimi.
Graff z dumą pokazał Fáelowi swoją stajnię, choć to nie jego wierzchowce miały zainteresować Avijczyka.
— A to zdaje się, jest twoja własność — powiedział Graff, opierając się o ciężkie drzwi końskiego boksu. Na dźwięk jego głosu, ze środka wyjrzała srokata klacz Fáela.
Wieczorem Fogäl dotrzymał towarzystwa Wernirowi, który koniecznie chciał dać spróbować mu zachodniego wina. Po kilku kielichach Folran czuł przyjemne oszołomienie, ale dzielnie się mu opierał. Wernir zaś zachowywał się zupełnie normalnie. Mężczyźni rozmawiali o wszystkim i niczym, a językowa bariera przestała przeszkadzać. Wreszcie, gdy wino się skończyło, a dobre samopoczucie zostało przysłonięte przygnębieniem, Fáel podszedł do wiszącej na ścianie mapy Aduanu i wskazał największe miasto nad zatoką Jaskółki.
— Muszę dostać się do Aed.
— Aed? O tej porze? No, to czeka cię ciężka podróż — odparł Wernir.
— Nie mam wyboru.
Avijczyk poczuł ukłucie w piersi, wodząc palcem po szlaku łączącym Blavven i Orion Północny. Podróż przez Kontynent jest niebezpieczna, ale… — pomyślał, starając się obliczyć w ile dni pokona całą Loravię.
— Orion Północny? Myślałem, że prędzej chcesz udać się do Tattnamu.
— Tam czeka moja rodzina — uciął Fáel. — Ale najpierw, potrzebuję dostać się do stolicy.
— Jakbyś nie skracał sobie drogi, tysiąc mil jest do Aed. Przesmyk jeszcze jest teraz niebezpieczny, więc będziesz musiał…
— Przesmyk?
— Podejdź tutaj — powiedział Wernir, wskazując na stół. Gospodarz rozwinął starą, poniszczoną mapę i wskazał Fastervik. W przeciwieństwie do tej wiszącej na ścianie, mniejsza mapa dokładniej opisywała Koronę Północy.
— Dopiero za miastem zaczyna się jako taka droga. Pojedziesz brzegiem, jest tylko jeden kierunek, grunt, żebyś się trzymał krawędzi lądu. Tutaj pokonasz trzecią część drogi i będziesz musiał zatrzymać się gdzieś na wysokości Svei. Ale na bogów, nie jedź do miasta, tylko zostań gdzieś w mniejszym miasteczku, choćby Ravie. Do Svei nawet nie wjeżdżaj, tylko cię okradną. Potem, dalej wzdłuż traktu, przez Bramę Wschodnią i Ossalę kierujesz się prosto do Aed. Dwa tygodnie drogi. Pogoda się polepsza, ale na trakcie może być niebezpiecznie. Jeśli przyłączysz się do kogoś, dojedziesz na miejsce cały i zdrów.
Fáel przygryzł wargę, patrząc na wodę zaznaczoną na mapie ciemnym kolorem.
— Ale przecież do Aed kursują jakieś statki, nawet teraz?
Wernir machnął ręką.
— Trzy dni przy dobrej pogodzie. Ale to nie Avia, że wody czyste. Tu wszędzie skały są, byle sztorm wystarczy, żeby znieść łódź na brzeg. O Joho już nie wspominając — dodał, spluwając.
Choć opowieść o Joho w Tattnamie, Tenei czy Orionie była bajką do straszenia dzieci, żadnemu kapitanowi z Avii nie uśmiechało się płynąć na północ bez Loravianina na pokładzie. Mieszkańcy Korony Północy znali monstrum, które żerowało na wodach Zarańca lepiej, niż marynarze z Kontynentu i zwykle potrafili szczęśliwie poprowadzić każdy okręt z dala od Joha.
— Możesz próbować znaleźć jakiś kupiecki statek, na pewno ktoś płynie do Aed. Wodą się do stolicy niezauważony na pewno nie dostaniesz. W portach roi się od donosicieli, bo przecież tylko przez nie obcy dostają się do Loravii. Choćbyś i wysiadł w Ossali czy tam Bramie Wschodniej, nasi kupcy mają długie języki.
Fáel westchnął na myśl o długiej przeprawie brzegiem królestwa. Nie chciał tracić więcej czasu.
— Nie mogę sobie pozwolić na utratę kolejnych dni.
— Twoi wrogowie, kimkolwiek są, przypuszczają, że wybierzesz szybszą i wygodniejszą drogę. Jeśli bardzo im na tobie zależy, mają już od wczoraj swoich informatorów w portach. Zaskoczysz ich, wybierając ląd.
Avijczyk założył ręce, szukając innego sposobu.
— Nie możesz sobie pozwolić, żeby cię dorwali — rzucił Wernir. — Jeśli naprawdę w Orionie czeka na ciebie rodzina, bezpieczniej będzie dla nich, jeśli zostaniesz uznany za martwego.
Fogäl milczał.
— Mogę pomóc ci dostać się niezauważonym aż do Kvarn, moi ludzie jutro wyruszają tam z pewną sprawą. Przejadą też przez Fastervik. Pod miastem mieszka pewien handlarz, nazywa się Feyr Verbatrin. Pójdziesz do niego i powiesz, że potrzebujesz broni i że ja cię posyłam. Nie wiem, gdzie podziałeś swoją, nie znaleziono jej nigdzie w pobliżu, ale na pewno będziesz jakiejś potrzebował. Verbatin pewnie ci nie uwierzy, więc zanim cię odprawi albo spróbuje wcisnąć jakieś badziewie powiesz mu, że świnie w jego piwnicy kwiczą jak Rodar po piwie…
Avijczyk uniósł brwi.
— …będzie wiedział, o co chodzi.
Gdzieś z oddali poniosło się wycie wilków. Graff spojrzawszy krytycznie na dopalającą się świecę zwinął mapę i odłożył do szafki z innymi papierami.
— Wstaniesz jutro przed wschodem słońca i zabierzesz ze sobą wszystko, co uznasz za potrzebne do podróży.
— Nigdy nie będę się w stanie odwdzięczyć za to wszystko — odparł Fáel, patrząc z tęsknotą na mapę Aduanu, spowitą w mroku.
Nie wiedział, że miał rację.
Loravianin pożegnał gościa następnego dnia. Widząc odjeżdżającego Avijczyka spojrzał na sosnową trumnę opartą o stajnię i szczerze życzył mu szczęścia. Jeśli zwykły oficer był ścigany przez tyle tygodni i tyle mil, to zbrojnych nie powstrzymają nawet nieprzyjazne ziemie wschodu. Być może, posłał obcego na śmierć.
Miał nadzieję, że tego nie zrobił.
Część druga wkrótce
Avia Raedan — han. Królestwo Avii
Artalde — han. przyjaciele
Teman — av. przyjaciel
Avia Raedan — han. Królestwo Avii
Artalde — han. przyjaciele
Teman — av. przyjaciel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz