Z każdym łykiem wina znudzenie przyciskało czarodziejkę. Przed Anną z Langevin stały trzy kufle, w żadnym nie było już trunku. Im więcej wypiła, tym większe czuła pragnienie. Loravskie wino nie było smaczne, ale nie o słodycz Annie chodziło. Czarodziejka chciała się po prostu upić i zasnąć. Mocno już podchmielona trzeci raz poprosiła karczmarza o dolewkę.
— Cholera, potem oddam… — fuknęła, ale gospodarz wzruszył ramionami i zniknął między ludźmi. Kobieta nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie zostawiła resztę pieniędzy. Wszystko, co miała przy sobie, już zatopiła w winie. Popatrzyła za okno, ale paladyna wciąż nie było. W duchu miała nadzieję, że zaraz nadarzy się okazja, żeby znowu sobie dorobić. I że wcale nie zmarnowała jedynych pieniędzy, jakie miała przy sobie.
Słońce zaszło szybciej, przygaszone przez deszczowe chmury. Rozpadło się tak, że ludzie pośpiesznie wchodzili do karczmy i grzali przy trzaskającym ogni rozpalonym na środku. Bard leniwie trącał struny lutni, oglądając swoje buty. Pięciu rosłych mężczyzn okupowało ladę, kilku popijało piwo, siedząc przy ławach dwójkami i trójkami.
— Nudno, że rzygać się chce… — powiedział któryś z marynarzy. Jak na zawołanie, w karczmie pojawiła się gromadka wymalowanych do bólu kobiet. Czarodziejka spojrzała z pogardą na ulicznice, które już zasiadały pierwszym klientom na kolanach. Że już kurwy wpuszczają do środka w Loravii — pomyślała, podpierając się o ścianę. — Lepiej pójdę, bo zwymiotuję jeszcze szybciej… — dodała.
— Z drogi! — warknęła, przepychając się obok barczystych rybaków. Większość mężczyzn patrzyła na dziwki, ale kilku spoglądało na Annę. Ta nie przeszła kilku kroków, a poczuła uszczypnięcie z tyłu. Zamachnęła się i z wrzaskiem trzasnęła pijaka.
— Zjeżdżaj, chamie!
Nim się obejrzała, jego kompan chwycił ją w pasie.
— Odpierdol się, pierwsy byłem! — ryknął, przyciągając ją do siebie. Anna wyrwała się z mocnego uścisku i przepchnęła się ku schodom. Łysy mężczyzna popchnął sepleniącego, ten wylądował na drwach poukładanych przed paleniskiem. Karczmarz w ostatnim momencie zabrał naczynia i wyszedł na zewnątrz, szukając strażników. Marynarze już prali się jak szaleńcy. Rozbudzony bard uderzył w struny, wygrywając prędką melodię. Do lutni przyłączyły się pokrzykiwania podpitych mężczyzn. Po chwili na środku sali każdy każdego tłukł ile sił w ramionach, Rozerwana koszula poleciała przez pomieszczenie, ktoś rozbił talerz. Śmierdziało potem i krwią. O spokoju nie było mowy.
— Prawdziwe… mordobicie! — powiedziała Anna, nie słysząc siebie pośród krzyku. Półprzytomna omiotła pomieszczenie wzrokiem, ale paladyna pośród pijaków nie zobaczyła.
— Trudno… i tak jakiś dziwny był… Niech tylko się… — urwała, czując na talii obcą dłoń. W przerażeniu szarpnęła się w bok, tunika była już wpół rozsznurowana. Podrapała mężczyznę po twarzy i zamachnęła się jeszcze raz. Zamiast zacisnąć pięść, czarodziejka Zaklęcie zatrząsnęło karczmą. Siła przyparła do muru młodą dziewczynę i niedoszłego gwałciciela. Oboje patrzyli martwym wzrokiem na Annę. Ich głowy były nienaturalnie przekrzywione. Ladacznice zapiszczały i odsunęły się od ciał.
— Wiedźma karki łamie! Ludzie, za nią! — ktoś krzyknął. Tłum już rzucił się na Annę. Czarodziejka wbiegła boso na ulicę. Mokra od deszczu tunika plątała się między nogami. Ścigający byli kilka kroków w tyle. Wiedziała, że nie ma szans.
Fergusie Finie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz