Przetarte giezło zsunęła się ze szczupłych ramion. Anna zastanawiała się, czy zsunęło się już wczoraj, czy dopiero dziś. Nie była nieśmiałym podlotkiem. Wstydziła się szpecących blizn, które każdego dnia przypominały, jak blisko była kiedyś sukcesu. Gdzieś w głowie pałętało się jej, że Białorytny wrócił późną nocą, a ona nie miała już sił, żeby zrobić z nim porządek. Teraz nie wiedziała nawet, gdzie się włóczył i czy zamierzał kiedyś wrócić. Żeby wreszcie wyjaśnić, o co to wszystko, do jasnej cholery — pomyślała, otulając się chustą.
Czarodziejka otworzyła okno na oścież, wpuszczając do środka świeże powietrze. Nic nie przypominało wczorajszego koszmaru. Całe Aed parowało, ogrzewane przez promienie słońca. Ulica tętniła życiem, wozy leniwie toczyły się prostymi ulicami, służący krążyli po mieście ze sprawunkami. Widząc maszt statku na horyzoncie, domyśliła się, że tawerna znajduje w którejś z portowych dzielnic.
Jej suknia suszyła się, przewieszona przez ramę łóżka. Córka karczmarza widocznie zdawała sobie sprawę z tego, że czarna tkanina może na słońcu wyblaknąć. Gruby materiał był wciąż wilgotny. Anna wzdrygnęła się na myśl, w ogniu spłonęły wszystkie jej szaty, a została tylko niepraktyczna suknia i cenna chusta. Czarodziejka zaczepiła dziewczynę na schodach.
— Macie jakąś tunikę? — zapytała z należytą grzecznością. Po chwili wzięła zawiniątko, wróciła do pokoiku i narzuciła na giezło. Sprawie zasznurowała bok i wyprostowała wszystkie zagięcia. Dawno już nie nosiłam zieleni — mruknęła obojętnie.
Pieniądze. Potrzebowała pieniędzy. Sporej sumki pieniędzy. Najpierw, żeby coś zjeść. Potem, żeby oddać paladynowi. Potrzebowała też własnych ubrań… Wysłużona czarna suknię zdecydowała sprzedać jakiejś ladacznicy, więc coś już miała zagwarantowane… Do sumy, która pozwoli jej przeżyć kila dni sporo brakowało. Mogła spróbować kradzieży, gdyby tylko miała nóż. Czarodziejka bez namysłu dopisała do długu Białorytnego jeszcze swój kozik.
Przez tyle lat się jej obawiała, unikając zaklęć na każdy możliwy sposób. Każda słowo inkantacji przypominało, jak wiele straciła przez swoją ambicję. Rodzinę, młodość, niewinność i miłość — wyliczyło sumienie z przekąsem. Ludzie mówili, że czas leczy rany. Anna przekonała się, że czas tylko uśmierza ból, rany pozostają. Nie można długo uciekać od samego siebie — mruknęła, bawiąc się pustym kuflem. Rozcieńczone wodą wino było mętne, co chwilę z głębi naczynia wypływały strzępy winogron.
Czarodziejka nie czuła się jak nowonarodzona. Czuła tylko, że gdzieś pośród szarych chmur pojawił się promień nadziei. Rozsiadła się wygodnie w kącie, czekając na Białorytnego.
Fergusie Finie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz