Kroki staruszków i słowa ich rozmowy przerywały spokój wypełniony szumem morza. Cicho syczący ogień na palenisku przygasł już w nocy. Teraz przez szpary i krzywe okiennice do środka zawiewała bryza. Przykryta jakimś dziurawym płaszczem, Anna czuła każdy powiew, przynoszący świeży zapach morza, odsuwający smród stęchlizny i myszy panujący w chacie. Czarodziejka miała ochotę podciąć sobie żyły, by tylko pozbyć się walczących ze sobą w środku organów i kości. Wydawało się jej, że za każdym uderzeniem serca ktoś uderza ją młotem. Leżała tak od wczorajszego wieczoru, kiedy ją tu przyniesiono. Staruszkowie nie odezwali się do niej aż do teraz.
— Trza ci stąd wyjechać, czarownico — powiedział mężczyzna, krzyżując ręce na piersi. Drżącym gwizdem przywołał kogoś z zewnątrz i stanął przy drzwiach, przekazując mu polecenia.
— Weź ja i zanieś Markusowi. Jak będzie chciał więcej niż ćwierć, idź do kogoś innego. Jak nie, to niech podjedzie jak najbliżej — rozkazał. — I niech przyjdą tu w dwóch chłopa, ja jej nie uniosę — dodał. Czarodziejka nie potrafiła dostrzec, z kim rozmawiał. Gdy po chwili do ławy podeszła staruszka, Anna chciała unieść rękę i pokazać, że chce pić. Kobieta jednak beznamiętnie przegrzebała jej kieszenie, by wreszcie wyjąć gdzieś ze sklejonych krwią włosów Anny srebrną spinkę i schować do kieszeni. Przez chwilę patrzyła na czarodziejkę, gładząc swój połatany fartuch, a potem razem z mężczyzną wyszła na zewnątrz. Anna została sama. Jak w gęstej mazi, wszystko działo się powoli. Gorączka wróciła, a wraz z nią zawroty głowy. Momentami zasypiała, by zbudzić się po ułamku sekundy, męczona koszmarami i zwidami. Siwy płaszcz, którym została okryta, zaczął falować jak powierzchnia morza. Czarodziejka chciała krzyknąć, mając przeświadczenie, że zaraz utonie, ale nie mogła nic powiedzieć. Dręczona złudzeniami zamknęła oczy i usnęła.
Obudziła się, czując mokrą szmatę wepchniętą do ust. Do spieczonego gardła spływały pojedyncze krople wody. Dwóch odzianych w łachamy mężczyzn nachyliło się nad Anną i położyło ją na ziemi, niezdarnie łapiąc za nogi. Kobieta poczuła ich nieświeży oddech i psujące się zęby. Wszystkie kości i mięśnie opanowało silne rwanie. We dwójkę wynieśli czarodziejkę z chaty. Chłodny powiew uderzył znienacka. Przez półprzymknięte powieki, widać było tylko loravskie jasne niebo. Chciała zapytać, gdzie ją niosą, ale z gardła wydał się znów cichy pisk. Spróbowała powiedzieć coś jeszcze raz, z marnym skutkiem. Zamknęła oczy i poddała się. Nie nieśli jej długo. Wreszcie z pomocą kogoś trzeciego posadzili ją na twardych deskach.
Gdy gdzieś z przodu zarżał koń, kobieta zorientowała się, że znajduje się na wozie. Leżała na podłodze między dwiema ławami. Dwójka dzieci i jakaś kobieta patrzyły nią z obrzydzeniem i politowaniem. Ich porządne ubrania świadczyły, że nie są byle kim. Anna nie mogła odwrócić twarzy i uniknąć wrednego spojrzenia kobiety. Ta patrzyła na nią z już pogardą, lustrując każdy detal zniekształconej twarzy.
Kto przeniósł ją poza miasto? Czarodziejka była pewna tylko tego, że w Aed na pewno był Peter Toyrin. Ale ten nie miał powodu, dla którego poświęciłby swój czas na obserwowanie Anny. Jeśli nie on, to kto? — zapytała czarodziejka, czując ogromne pragnienie. Nikt na nią nie patrzył, a jej pojękiwania zagłuszały koła wozu toczące się po kamienistej drodze. Każdy uskok trząsł czarodziejką jak lalką. Słońce prażyło coraz bardziej, płaszcz zatrzymywał całe ciepło. Pot już wsiąkał w ubranie. Gorąc sprawił, że rany zaczęły niemiłosiernie piec. Nie obmyli mnie — zrozumiała, czując przerażenie na myśl o zakażeniu. Na pewno już się wdało. Skupiając się na ruchu, trąciła ręką stopę drugiej pasażerki. Kobieta skrzywiła się i odsunęła od czarodziejki.
Pojedyncze rozmazane chmury przesuwały się leniwie po niebie. Pozbawiona sił, głosu i własnej woli, Anna czuła żarzący się w środku gniew. Nie wiedziała, gdzie jedzie. Nie wiedziała, w jakim jest tak naprawdę stanie. Nie wiedziała, co zrobi, gdy będzie musiała zejść z wozu. Wszystko co miała, przepadło. Co mam zrobić? — pytała samą siebie w nadziei, że przetrwa podróż.
Zmęczona, wreszcie zapadła w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz