— Jak się to nazywa? — zapytała wreszcie, przyglądając się przypadkowej ilustracji zdobiącej margines.
— Nie ma tytułu, autor jest anonimowy — odparła Iloya, biorąc się pod boki. — Nawet nie wiem, skąd się tutaj wzięła... Pytałam przełożonej, ale kapłanki nie prowadziły nigdy żadnego spisu ksiąg.
— Jeszcze kilka lat i nie będzie czego spisywać. To miejsce cuchnie grzybem i wilgocią, a księgi są dobrą pożywką dla obu. Gdzie jest ten opis? — mruknęła, czując swędzenie w opuszkach palców. Kapłanka przerzuciła kilka stron, by zatrzymać się pod koniec księgi. Kolorowa rycina przedstawiała nierealnie piękną kobietę pochyloną nad powierzchnią stawu, trzymającą w dłoniach garść drobnych, niebieskawych kwiatków. Postać układała je na wodzie, stojąc przed czarnymi konarami drzew, na których wisiały małe dzwoneczki.
— Nie pamiętam… — zaczęła czarodziejka, przekładając kolejną stronę. Jej ręka drgnęła na widok portretu samej siebie, naszkicowanego węglem na poplamionym świstku papieru. Niedokończony szkic przedstawiał ją jeszcze za czasów pobytu w Avii, gdy była zaledwie dwudziestoparoletnią dziewczyną przepełnioną szaleńczą ambicją. Długie włosy Revenny, za duży dekolt i ostre spojrzenie były wtedy głównym tematem na dworach całego Kontynentu. Przez chwilę ukłucie w sercu przypomniało jej, jak cudowna może być młodzieńcza nieświadomość i wolność.
— Revenna Czarna, dawniej Anną z Langevin zwana… — zaczęła Iloya, odchodząc od stolika w głąb pokoju. — Czarodziejka młoda, w roku dziewięćset… dziewięćset osiemdziesiątym piątym w Loravii rodzona, z ludu prostego pochodząca — dokończyła, zamaszystym gestem rozgarniając przestrzeń przed sobą. — Matka jej w tysiąc… trzydziestym czwartym zmarłszy, pozostawiła czarodziejkę samą, jako że ojciec jej zginął jeszcze za czasów walk Loravii z Zjednoczonymi Księstwami Avii...
Anna nachyliła się bliżej, starając się rozczytać zniekształcone pismo. Nie zauważyła, że wosk ze świecy skapuje prosto na kartkę.
— Czarodziejka to potężna, przez magów Van Toru szkolona, Avijska medyczka i…
— Ta księga pamięta tyle z mojego życia, ile ja sama — mruknęła Anna, odwracając wzrok od tekstu. — Daruj mi, nie chcę tego nawet słyszeć.
— W księciu Vinryku zakochana, swoją duszę bogom mroku zaprzedała, by królewicza uwieść — kontynuowała dziewczyna, krążąc wokół stolika. Anna nie zareagowała, zostawiwszy księgę, zasunęła krzesło i wzięła świecę do ręki. W dziele nie było niczego ponad to, co mówili o niej inni kronikarze, a nawet jeśli, to dawne kłamstwa nie miały już nad nią panowania.
— A jak było naprawdę? — zagadnęła Iloya, zagradzając czarodziejce wyjście na korytarz. Anna westchnęła, przepychając się obok. Stawiała kroki ostrożnie, znając humory starych kapłanek, gotowych wyrzucić ją z monasterii pod jakimkolwiek pretekstem.
— Kronikarze nie znają nawet wierzchu tej historii — powiedziała czarodziejka, wkładając świecę do pordzewiałej latarenki. Ogień zamigotał, gdy uchyliła jedną z okiennic, wpuszczając do środka nocne powietrze.
Dziewczyna usiadła na brzegu łóżka, gotowa usłyszeć to, na co czekała od momentu pojawienia się Anny w zakonie. Czarodziejka gniewnym gestem przepędziła ją do drzwi, a wreszcie sama położyła się na sienniku, przykrywając grubym kocem z szorstkiej wełny.
— Co tak bardzo was w tym fascynuje? Minęło tyle lat, a ludzie pamiętają tylko jakieś durne opowiastki z avijskiego dworu… — powiedziała, szczelnie otulając się tkaniną. Nigdy nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego akurat jej urywki z życia wspomina się po tylu latach, a o dziejach Yarissy Toyrinowej mówi się tylko, że była i spłonęła na stosie. Cała masa nieprzyzwoitych wydarzeń z jej młodości rozwiała się w zapomnieniu jak popiół niesiony porywistym wiatrem.
— Nikt jeszcze nie powiedział, jak było naprawdę — wyjaśniła kapłanka, krzyżując ręce na piersi, czekając na najmniejszy słowo z ust Anny.
Wiatr dmuchnął przez okiennice zapachem śniegu, niesionym gdzieś z Gór Arancir. Kobieta przewróciła się bez słowa na drugi bok, w nadziei, że dziewczyna się zniecierpliwi i trzaśnie drzwiami. Jednak to ona pierwsza się poddała.
— Naprawdę to i ja, i on wypiliśmy za dużo wina, noc była za gorąca, a wszyscy inni byli zajęci ucztą w głównej sali w pałacu. W naszej miłości nie było ani grama prawdziwego uczucia. A gdzie nie ma uczucia, tam rodzi się albo obojętność, albo nienawiść — dodała, gdy płomień świecy zgasł.
— Revenna Czarna, dawniej Anną z Langevin zwana… — zaczęła Iloya, odchodząc od stolika w głąb pokoju. — Czarodziejka młoda, w roku dziewięćset… dziewięćset osiemdziesiątym piątym w Loravii rodzona, z ludu prostego pochodząca — dokończyła, zamaszystym gestem rozgarniając przestrzeń przed sobą. — Matka jej w tysiąc… trzydziestym czwartym zmarłszy, pozostawiła czarodziejkę samą, jako że ojciec jej zginął jeszcze za czasów walk Loravii z Zjednoczonymi Księstwami Avii...
Anna nachyliła się bliżej, starając się rozczytać zniekształcone pismo. Nie zauważyła, że wosk ze świecy skapuje prosto na kartkę.
— Czarodziejka to potężna, przez magów Van Toru szkolona, Avijska medyczka i…
— Ta księga pamięta tyle z mojego życia, ile ja sama — mruknęła Anna, odwracając wzrok od tekstu. — Daruj mi, nie chcę tego nawet słyszeć.
— W księciu Vinryku zakochana, swoją duszę bogom mroku zaprzedała, by królewicza uwieść — kontynuowała dziewczyna, krążąc wokół stolika. Anna nie zareagowała, zostawiwszy księgę, zasunęła krzesło i wzięła świecę do ręki. W dziele nie było niczego ponad to, co mówili o niej inni kronikarze, a nawet jeśli, to dawne kłamstwa nie miały już nad nią panowania.
— A jak było naprawdę? — zagadnęła Iloya, zagradzając czarodziejce wyjście na korytarz. Anna westchnęła, przepychając się obok. Stawiała kroki ostrożnie, znając humory starych kapłanek, gotowych wyrzucić ją z monasterii pod jakimkolwiek pretekstem.
— Kronikarze nie znają nawet wierzchu tej historii — powiedziała czarodziejka, wkładając świecę do pordzewiałej latarenki. Ogień zamigotał, gdy uchyliła jedną z okiennic, wpuszczając do środka nocne powietrze.
Dziewczyna usiadła na brzegu łóżka, gotowa usłyszeć to, na co czekała od momentu pojawienia się Anny w zakonie. Czarodziejka gniewnym gestem przepędziła ją do drzwi, a wreszcie sama położyła się na sienniku, przykrywając grubym kocem z szorstkiej wełny.
— Co tak bardzo was w tym fascynuje? Minęło tyle lat, a ludzie pamiętają tylko jakieś durne opowiastki z avijskiego dworu… — powiedziała, szczelnie otulając się tkaniną. Nigdy nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego akurat jej urywki z życia wspomina się po tylu latach, a o dziejach Yarissy Toyrinowej mówi się tylko, że była i spłonęła na stosie. Cała masa nieprzyzwoitych wydarzeń z jej młodości rozwiała się w zapomnieniu jak popiół niesiony porywistym wiatrem.
— Nikt jeszcze nie powiedział, jak było naprawdę — wyjaśniła kapłanka, krzyżując ręce na piersi, czekając na najmniejszy słowo z ust Anny.
Wiatr dmuchnął przez okiennice zapachem śniegu, niesionym gdzieś z Gór Arancir. Kobieta przewróciła się bez słowa na drugi bok, w nadziei, że dziewczyna się zniecierpliwi i trzaśnie drzwiami. Jednak to ona pierwsza się poddała.
— Naprawdę to i ja, i on wypiliśmy za dużo wina, noc była za gorąca, a wszyscy inni byli zajęci ucztą w głównej sali w pałacu. W naszej miłości nie było ani grama prawdziwego uczucia. A gdzie nie ma uczucia, tam rodzi się albo obojętność, albo nienawiść — dodała, gdy płomień świecy zgasł.
Zakończenie w części trzeciej, planowanej na 11 listopada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz