— Dziecko. Matkę oszukasz, ojca oszukasz, ale mnie nie oszukasz. Wpatrzeni w ciebie jak w obrazek, nie chcą widzieć. Ale stara Ise widzi. Stara Ise wie. No, już, wyrzuć z siebie, co ciebie dręczy?
Rejka wsłuchiwała się w ciepły, lekko ochrypły głos starszej kobiety, jakoś nie potrafiąc teraz na nią spojrzeć. Zamiast tego uparcie wbijała wzrok w powierzchnię stojącego przed nią naparu, otulając dłońmi gliniany kubek.
Właściwie nawet nie była pewna, co odpowiedzieć tej starszej kobiecie, do której — nie wiedzieć, dlaczego — lgnęła odkąd tylko pamiętała. Niemniej, chata Ise zawsze stanowiła jej drugi dom, swego rodzaju ostoję, miejsce, w którym jakaś część rejkowego ducha uwielbiała przesiadywać i chłonąć mądrość babulinki. Przy czym nawet nie musiała zbytnio szukać wymówek — zawsze znajdowała się jakaś maść czy inszy specyfik, który należało jej przynieść. Ise z jakiegoś powodu bardzo rzadko pojawiała się w samej wsi, a i też jej mieszkańcy zdawali się unikać tej kobiety.
Dlaczego? Reyla jakoś nigdy nie pytała. Ważniejsza była teraźniejszość, uśmiech na coraz bardziej pomarszczonej twarzy, obserwowanie, jak włosy coraz bardziej bieleją i bieleją. Oraz chłonięcie słów, zapadających dziwnie mocno w pamięć.
— Nn... nie jestem pewna — przyznała cicho, zbierając się w końcu sobie i spoglądając prosto w oczy Ise. Przerażająco jasne oczy, tak jasne, iż można by posądzić ich właścicielkę o bycie ociemniałą. Nic dziwnego, że mało kto potrafił znieść kontakt wzrokowy przez dłuższą chwilę. — Chyba... sama nie wiem. Nie sądzę, że będę dobrą żoną... Nie, wróć. Mam wrażenie, że zamążpójście to ostatnia rzecz, jaką powinnam w swym życiu zrobić, o ile w ogóle. I duszę się tutaj. Wiem, powinnam być wdzięczna, myśleć o przyszłości swojej i rodziców, ale... — umilkła, niezdolna do wyrzucenia z siebie kolejnych słów. Gardło zdawało się odmawiać posłuszeństwa, zaciskając się dość niespodziewanie, aż do bólu. Toteż ostatecznie z piersi dziewczyny wyrwało się ciężkie westchnięcie, połączone z przygarbieniem się i mocniejszym zaciśnięciu palców na naczyniu. Na tyle mocniejszym, że zbielały.
Starsza kobieta przez długą chwilę przyglądała się towarzyszce, pozwalając, by zapadła ciężka cisza.
— Poczekaj tu chwilę — poleciła w końcu Ise, podnosząc się ze swojego miejsca i kierując w stronę sąsiedniej izby, nie siląc się na żadne wytłumaczenia. Na te miała dopiero przyjść pora. Tę chwilę samotności Reyla poświęciła na przyjrzenie się — chyba po raz tysięczny któryś — znajomemu wnętrzu chaty. Od ostatniej wizyty nie zmieniło się właściwie nic. Wciąż ten sam stół, na którego blacie prezentowały się całkiem okazałe sęki, trzymające się właściwie na słowo honoru. Ot, mebel miał swoje lata, powierzchnia została już solidnie przepracowana, lecz wciąż służył. Samo pomieszczenie zaś do wielkich nie należało, jak zresztą i cała, bardzo skromna chatka. Przez otwarte okno wpadało ciepłe powietrze, a okiennice — poruszane przez niecierpliwy wiatr, niemiłosiernie skrzypiały. Wokół unosiła się woń igliwia, ziół... i po prostu lata, a zimne palenisko cierpliwie czekało na ponowne rozniecenie ognia.
Coś niespodziewanie otarło się o kostki dziewczyny, aż drgnęła z zaskoczenia. Nie miała jednak czasu na roztrząsanie i dociekanie, co ją tak wystraszyło — bowiem nieomal natychmiast poczuła ciężar na kolanach. Wpierw wsparty na czterech puchatych łapach, a następnie bezczelnie rozłożony, wystawiający zapraszająco kudłaty brzuch. I mruczący.
— Nie nabierzesz mnie na swoje numery — wymamrotała cicho, łagodnie, sięgając dłonią za kocie ucho, by poskrobać tę rudą, nierzadko złośliwą gadzinę. Trzeba jednak było kocurowi przyznać, iż pojawiał się w najbardziej odpowiednich momentach, oferując swoje towarzystwo. I wybitnie krótkotrwałą miłość, kończącą się jeszcze szybciej (oraz bardzo boleśnie), jeśli zaszczycony delikwent odważył się dotknąć jasnego futra na brzuchu.
— Znalazłam! — oznajmiła triumfalnie Ise, wracając do głównej izby. — Dawno ich nie wyciągałam, ale chyba najwyższa pora na to.
— Najwyższa pora na co? — palce spokojnie przeczesywały rudą sierść, pilnie wystrzegając się zakazanych rejonów. Na blacie wylądowało coś niewielkiego, pieczołowicie owiniętego materiałem, który pamiętał lepsze czasy.
— To, moja droga, są karty. Szczególne karty, które pozwalają odsłonić prawdę kryjącą się wewnątrz nas oraz zerknąć za zasłonę skrywającą przyszłość. Mogą pomóc rozwiać twe wątpliwości... o ile zechcesz. — lekko drżące, pokryte brązowawymi plamami dłonie rozchyliły tkaninę, ujawniając talię. I pierwszy obraz. Człowiek na skraju urwiska, z czarnym psem u stóp.
Rejka z zafascynowaniem przyglądała się pierwszej karcie, zdając się zapomnieć w jednej chwili o całym świecie. Drugą, wolną dłonią, niepewnie dotknęła obrazka, ostrożnie go przesuwając. Odkrywając pod spodem kolejny i kolejny. Kobieta z jeziorem u stóp. Para koni ciągnąca rydwan. Zakapturzona postać, dzierżąca w dłoni narzędzie przyrodzone trudniącym się rolą. Każdy jeden tak obcy, a zarazem znajomy.
— Rejka? — ciche ponaglenie wyrwało dziewczynę z dziwnego transu. Wyprostowała się gwałtownie, jednocześnie zabierając rękę tak, jakby karty właśnie ją poparzyły. Kot zaprotestował zbulwersowanym miauknięciem. No bo co to za porządki, że prywatne posłanie ma czelność się RUSZAĆ?! — Ccco? A... ttt-ak. One naprawdę mają moc? Słyszałam plotki...
— Tak i nie. Ani te tutaj, ani żadna inna talia tego rodzaju nie będzie magicznym artefaktem. Nie wpłyniesz nią na nic. — cichy głos zdawał się uspokajać, łagodzić wszelkie wzburzające się emocje. Ise spokojnie zebrała rozgarnięte karty i jęła je sprawnie tasować. — Ale mając wiedzę, jak rozkładać, co się wiąże z danymi połączeniami... To jak czytanie książki, piszącej się od nowa za każdym razem, specjalnie dla każdego. No dobrze. — Ise odchrząknęła i zadziwiająco zwinnym ruchem rozłożyła talię niczym wachlarz, grzbietem do góry. — Wybierz dowolną kartę i ją odkryj — poleciła, opierając ręce wzdłuż brzegu stołu. — Zaufaj sobie, nie zastanawiaj się zbytnio nad tym.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, przyglądając się karcianemu półkolu. Którą wybrać? Z brzegu, ze środka? Z drugiego brzegu? Aaa, co tam! Ostatecznie wybrała właściwie na chybił-trafił i ostrożnie odwróciła, odsłaniając tym samym księżyc oraz wilki, wznoszące do niego swą pieśń.
— To ty. Ta karta mówi o iluzjach, o drugim dnie. Albo sama się świadomie oszukujesz, albo nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nosisz maskę. Dobierz jeszcze trzy karty, w ten sam sposób.
Rejka zmarszczyła brwi, zerkając na Ise z konsternacją. Iluzje? Oszustwa? Maski?! Co, gdzie, jak?! Owszem, odnosiła czasem wrażenie, że coś jest mocno nie w porządku, ale… Wrażenia nie raz i nie dwa okazywały się po prostu mylne. Ot, umysł płatał figle… Nie jej jednej zresztą. Już-już otwierała usta, chcąc zaprotestować, że z pewnością to nie jest tak, ale odpuściła. Na to jeszcze przyjdzie czas, przed nią jeszcze trzy karty…
… ciemna, zakapturzona postać dzierżąca kosę, wywołująca ciarki od samego patrzenia na nią. Zdecydowanie była o wiele bardziej niepokojąca aniżeli ta poprzednia, niby reprezentująca ją samą. Wzdrygnęła się wewnętrznie i sięgnęła po kolejną. Wisielec na drzewie, ale inny niż można by się spodziewać. Pętla zaciskała się wokół kostki u nogi, miast na gardzieli, a powieszonemu w ten dziwaczny sposób ów fakt zdawał się nie dość, że nie przeszkadzać, to jeszcze... sprawiać zadowolenie?
I w końcu ostatnia z trzech. Jej wybór zajął najwięcej czasu — dłoń Rejki zawisła na długą chwilę nad talią, zanim w końcu opadła i wysunęła kartę z szeregu. Kobieta z zasłoniętymi oczyma, dzierżąca dwa miecze, spoczęła obok wisielca.
Nic nie jest prawdą, tylko fałszem. Śmierć to niekoniecznie koniec, ale również i początek. Cokolwiek stało się w przeszłości - zostało odcięte, zapomniane. Stracone, lecz chce wrócić - a Wisielec tego szuka, bo wszystko kryje się w tobie, nie wokół ciebie. Musisz wybrać, czy odrzucisz fałsz i staniesz się tym, kim powinnaś być czy też tkwić w swojej ułudzie.
Ciemno, cicho, pusto. Pusto? Czuła, jak ciemność gęstniała wokół niej. Zaciskała się. Ograniczała wykonywanie ruchów, powoli coraz bardziej je uniemożliwiając.
Aż w końcu nie było jak zaczerpnąć oddechu...
Krzyk.
Własny krzyk.
To tylko koszmar, zły sen, mącący spokój, nic nie znaczący... Ot, słowa starej Ise tylko namąciły w głupiej główce, nic więcej.
... czyżby?
Kilka dni później...
Ostatnie, czerwonawe promienie słońca tańczyły na powierzchni wartko płynącej Złośnicy. Pies, którego zabrała ze sobą, by rozruszał łapy po całym dniu warowania przy chacie buszował gdzieś w wysokiej trawie — widać było jedynie czubek ubrudzonego, białego ogona. Reyla przystanęła, w zadumie obserwując ogon futrzaka, który zaczął zmierzać w stronę rzeki. A niech ma, niech się zamoczy. W końcu dzień parny — a wieczór znów taki chłodniejszy nie był — sama też najchętniej zanurzyłaby się w wodzie, zmyła z siebie pot i brud. Tyle że nie byli aż tak daleko od wioski, by mieć pewność, iż nikt się nie pojawi i nie zobaczy więcej, niż powinien.
Cisza, spokój. Plusk wody, sielanka...
... a przynajmniej tak powinno być. Słyszała, że przybyła karawana, widziała paru obcych. Temat ten praktycznie nie schodził z języków sąsiadów, a dzieciaki? Jak to dzieciaki, pierwsze, by coś zobaczyć. I uciec z piskiem za spódnicę matki. Sama się jakoś nie spieszyła, by obejrzeć dokładniej przybyszów. Nieśli ze sobą niepokój.
A może to tylko coś w niej samej?
Dziwne urojenia, biorące się znikąd.
Cóż, najbliższe dni przyniosą odpowiedź.
Rejka wsłuchiwała się w ciepły, lekko ochrypły głos starszej kobiety, jakoś nie potrafiąc teraz na nią spojrzeć. Zamiast tego uparcie wbijała wzrok w powierzchnię stojącego przed nią naparu, otulając dłońmi gliniany kubek.
Właściwie nawet nie była pewna, co odpowiedzieć tej starszej kobiecie, do której — nie wiedzieć, dlaczego — lgnęła odkąd tylko pamiętała. Niemniej, chata Ise zawsze stanowiła jej drugi dom, swego rodzaju ostoję, miejsce, w którym jakaś część rejkowego ducha uwielbiała przesiadywać i chłonąć mądrość babulinki. Przy czym nawet nie musiała zbytnio szukać wymówek — zawsze znajdowała się jakaś maść czy inszy specyfik, który należało jej przynieść. Ise z jakiegoś powodu bardzo rzadko pojawiała się w samej wsi, a i też jej mieszkańcy zdawali się unikać tej kobiety.
Dlaczego? Reyla jakoś nigdy nie pytała. Ważniejsza była teraźniejszość, uśmiech na coraz bardziej pomarszczonej twarzy, obserwowanie, jak włosy coraz bardziej bieleją i bieleją. Oraz chłonięcie słów, zapadających dziwnie mocno w pamięć.
— Nn... nie jestem pewna — przyznała cicho, zbierając się w końcu sobie i spoglądając prosto w oczy Ise. Przerażająco jasne oczy, tak jasne, iż można by posądzić ich właścicielkę o bycie ociemniałą. Nic dziwnego, że mało kto potrafił znieść kontakt wzrokowy przez dłuższą chwilę. — Chyba... sama nie wiem. Nie sądzę, że będę dobrą żoną... Nie, wróć. Mam wrażenie, że zamążpójście to ostatnia rzecz, jaką powinnam w swym życiu zrobić, o ile w ogóle. I duszę się tutaj. Wiem, powinnam być wdzięczna, myśleć o przyszłości swojej i rodziców, ale... — umilkła, niezdolna do wyrzucenia z siebie kolejnych słów. Gardło zdawało się odmawiać posłuszeństwa, zaciskając się dość niespodziewanie, aż do bólu. Toteż ostatecznie z piersi dziewczyny wyrwało się ciężkie westchnięcie, połączone z przygarbieniem się i mocniejszym zaciśnięciu palców na naczyniu. Na tyle mocniejszym, że zbielały.
Starsza kobieta przez długą chwilę przyglądała się towarzyszce, pozwalając, by zapadła ciężka cisza.
— Poczekaj tu chwilę — poleciła w końcu Ise, podnosząc się ze swojego miejsca i kierując w stronę sąsiedniej izby, nie siląc się na żadne wytłumaczenia. Na te miała dopiero przyjść pora. Tę chwilę samotności Reyla poświęciła na przyjrzenie się — chyba po raz tysięczny któryś — znajomemu wnętrzu chaty. Od ostatniej wizyty nie zmieniło się właściwie nic. Wciąż ten sam stół, na którego blacie prezentowały się całkiem okazałe sęki, trzymające się właściwie na słowo honoru. Ot, mebel miał swoje lata, powierzchnia została już solidnie przepracowana, lecz wciąż służył. Samo pomieszczenie zaś do wielkich nie należało, jak zresztą i cała, bardzo skromna chatka. Przez otwarte okno wpadało ciepłe powietrze, a okiennice — poruszane przez niecierpliwy wiatr, niemiłosiernie skrzypiały. Wokół unosiła się woń igliwia, ziół... i po prostu lata, a zimne palenisko cierpliwie czekało na ponowne rozniecenie ognia.
Coś niespodziewanie otarło się o kostki dziewczyny, aż drgnęła z zaskoczenia. Nie miała jednak czasu na roztrząsanie i dociekanie, co ją tak wystraszyło — bowiem nieomal natychmiast poczuła ciężar na kolanach. Wpierw wsparty na czterech puchatych łapach, a następnie bezczelnie rozłożony, wystawiający zapraszająco kudłaty brzuch. I mruczący.
— Nie nabierzesz mnie na swoje numery — wymamrotała cicho, łagodnie, sięgając dłonią za kocie ucho, by poskrobać tę rudą, nierzadko złośliwą gadzinę. Trzeba jednak było kocurowi przyznać, iż pojawiał się w najbardziej odpowiednich momentach, oferując swoje towarzystwo. I wybitnie krótkotrwałą miłość, kończącą się jeszcze szybciej (oraz bardzo boleśnie), jeśli zaszczycony delikwent odważył się dotknąć jasnego futra na brzuchu.
— Znalazłam! — oznajmiła triumfalnie Ise, wracając do głównej izby. — Dawno ich nie wyciągałam, ale chyba najwyższa pora na to.
— Najwyższa pora na co? — palce spokojnie przeczesywały rudą sierść, pilnie wystrzegając się zakazanych rejonów. Na blacie wylądowało coś niewielkiego, pieczołowicie owiniętego materiałem, który pamiętał lepsze czasy.
— To, moja droga, są karty. Szczególne karty, które pozwalają odsłonić prawdę kryjącą się wewnątrz nas oraz zerknąć za zasłonę skrywającą przyszłość. Mogą pomóc rozwiać twe wątpliwości... o ile zechcesz. — lekko drżące, pokryte brązowawymi plamami dłonie rozchyliły tkaninę, ujawniając talię. I pierwszy obraz. Człowiek na skraju urwiska, z czarnym psem u stóp.
Rejka z zafascynowaniem przyglądała się pierwszej karcie, zdając się zapomnieć w jednej chwili o całym świecie. Drugą, wolną dłonią, niepewnie dotknęła obrazka, ostrożnie go przesuwając. Odkrywając pod spodem kolejny i kolejny. Kobieta z jeziorem u stóp. Para koni ciągnąca rydwan. Zakapturzona postać, dzierżąca w dłoni narzędzie przyrodzone trudniącym się rolą. Każdy jeden tak obcy, a zarazem znajomy.
— Rejka? — ciche ponaglenie wyrwało dziewczynę z dziwnego transu. Wyprostowała się gwałtownie, jednocześnie zabierając rękę tak, jakby karty właśnie ją poparzyły. Kot zaprotestował zbulwersowanym miauknięciem. No bo co to za porządki, że prywatne posłanie ma czelność się RUSZAĆ?! — Ccco? A... ttt-ak. One naprawdę mają moc? Słyszałam plotki...
— Tak i nie. Ani te tutaj, ani żadna inna talia tego rodzaju nie będzie magicznym artefaktem. Nie wpłyniesz nią na nic. — cichy głos zdawał się uspokajać, łagodzić wszelkie wzburzające się emocje. Ise spokojnie zebrała rozgarnięte karty i jęła je sprawnie tasować. — Ale mając wiedzę, jak rozkładać, co się wiąże z danymi połączeniami... To jak czytanie książki, piszącej się od nowa za każdym razem, specjalnie dla każdego. No dobrze. — Ise odchrząknęła i zadziwiająco zwinnym ruchem rozłożyła talię niczym wachlarz, grzbietem do góry. — Wybierz dowolną kartę i ją odkryj — poleciła, opierając ręce wzdłuż brzegu stołu. — Zaufaj sobie, nie zastanawiaj się zbytnio nad tym.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, przyglądając się karcianemu półkolu. Którą wybrać? Z brzegu, ze środka? Z drugiego brzegu? Aaa, co tam! Ostatecznie wybrała właściwie na chybił-trafił i ostrożnie odwróciła, odsłaniając tym samym księżyc oraz wilki, wznoszące do niego swą pieśń.
— To ty. Ta karta mówi o iluzjach, o drugim dnie. Albo sama się świadomie oszukujesz, albo nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nosisz maskę. Dobierz jeszcze trzy karty, w ten sam sposób.
Rejka zmarszczyła brwi, zerkając na Ise z konsternacją. Iluzje? Oszustwa? Maski?! Co, gdzie, jak?! Owszem, odnosiła czasem wrażenie, że coś jest mocno nie w porządku, ale… Wrażenia nie raz i nie dwa okazywały się po prostu mylne. Ot, umysł płatał figle… Nie jej jednej zresztą. Już-już otwierała usta, chcąc zaprotestować, że z pewnością to nie jest tak, ale odpuściła. Na to jeszcze przyjdzie czas, przed nią jeszcze trzy karty…
… ciemna, zakapturzona postać dzierżąca kosę, wywołująca ciarki od samego patrzenia na nią. Zdecydowanie była o wiele bardziej niepokojąca aniżeli ta poprzednia, niby reprezentująca ją samą. Wzdrygnęła się wewnętrznie i sięgnęła po kolejną. Wisielec na drzewie, ale inny niż można by się spodziewać. Pętla zaciskała się wokół kostki u nogi, miast na gardzieli, a powieszonemu w ten dziwaczny sposób ów fakt zdawał się nie dość, że nie przeszkadzać, to jeszcze... sprawiać zadowolenie?
I w końcu ostatnia z trzech. Jej wybór zajął najwięcej czasu — dłoń Rejki zawisła na długą chwilę nad talią, zanim w końcu opadła i wysunęła kartę z szeregu. Kobieta z zasłoniętymi oczyma, dzierżąca dwa miecze, spoczęła obok wisielca.
Nic nie jest prawdą, tylko fałszem. Śmierć to niekoniecznie koniec, ale również i początek. Cokolwiek stało się w przeszłości - zostało odcięte, zapomniane. Stracone, lecz chce wrócić - a Wisielec tego szuka, bo wszystko kryje się w tobie, nie wokół ciebie. Musisz wybrać, czy odrzucisz fałsz i staniesz się tym, kim powinnaś być czy też tkwić w swojej ułudzie.
Ciemno, cicho, pusto. Pusto? Czuła, jak ciemność gęstniała wokół niej. Zaciskała się. Ograniczała wykonywanie ruchów, powoli coraz bardziej je uniemożliwiając.
Aż w końcu nie było jak zaczerpnąć oddechu...
Krzyk.
Własny krzyk.
To tylko koszmar, zły sen, mącący spokój, nic nie znaczący... Ot, słowa starej Ise tylko namąciły w głupiej główce, nic więcej.
... czyżby?
Kilka dni później...
Ostatnie, czerwonawe promienie słońca tańczyły na powierzchni wartko płynącej Złośnicy. Pies, którego zabrała ze sobą, by rozruszał łapy po całym dniu warowania przy chacie buszował gdzieś w wysokiej trawie — widać było jedynie czubek ubrudzonego, białego ogona. Reyla przystanęła, w zadumie obserwując ogon futrzaka, który zaczął zmierzać w stronę rzeki. A niech ma, niech się zamoczy. W końcu dzień parny — a wieczór znów taki chłodniejszy nie był — sama też najchętniej zanurzyłaby się w wodzie, zmyła z siebie pot i brud. Tyle że nie byli aż tak daleko od wioski, by mieć pewność, iż nikt się nie pojawi i nie zobaczy więcej, niż powinien.
Cisza, spokój. Plusk wody, sielanka...
... a przynajmniej tak powinno być. Słyszała, że przybyła karawana, widziała paru obcych. Temat ten praktycznie nie schodził z języków sąsiadów, a dzieciaki? Jak to dzieciaki, pierwsze, by coś zobaczyć. I uciec z piskiem za spódnicę matki. Sama się jakoś nie spieszyła, by obejrzeć dokładniej przybyszów. Nieśli ze sobą niepokój.
A może to tylko coś w niej samej?
Dziwne urojenia, biorące się znikąd.
Cóż, najbliższe dni przyniosą odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz