Kobieta pracowała przy obróbce drewna, nieprzerwanie przybywającego z północnych lasów. Nie miała pojęcia, że wycinka drzew jest tak intensywna, nawet gdy śniegi zalegają na wyżynach ponad kolana. Dwa tygodnie ciężkiej pracy pod gołym niebem przyniosły jej zaledwie kilka gwinei. Wiedziała, na co się godzi, ale liczyła, że może dostanie kilka monet więcej. Nadzieja była złudna, nikt się nad nią nie zlitował.
Nim słońce zaszło, siedziała już w podziemiach, pośród innych żebraków. Owinięta w płaszcz, żuła twardy, zeschnięty chleb patrząc, jak woda skapuje z sufitu na ziemię i wnika w grunt. Było ciemno, ściany oświetlała tylko pochodnia zapalona na korytarzu. Biedota oszczędzała na oleju i drewnie.
Wokół gniazdowali się tacy jak ona, przybłędy pracujące dorywczo poza miastem, kalecy, ułomni, złodzieje i inne szumowiny, które musiały schodzić z oczu straży miejskiej. Kanały pod Tirą nie były tak naprawdę kanałami, lecz siecią połączonych korytarzy, z czasów, gdy w tej części Verden szukano złóż węgla.
Tyle lat myśląc o ucieczce z zakonu, teraz Yenna nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zawsze o wszystkim decydowano za nią — kiedy miała jeść, kiedy miała spać, kiedy mogła rozejrzeć się po celi, gdy kapłanka oświecała ciemności celi pochodnią. A teraz sama była panią swego losu.
Wystarczyło rozpytać kilku ludzi, by dowiedzieć się, że do domu wrócić tak od razu mogła, choć tego chciała najbardziej. Jej matka wyjechała wkrótce po tym, jak wysłano ją do zakonu i zaginęła w drodze do Avii, ponoć gdzieś w Verteris. Ludzie nie wiedzieli nic więcej. Pytała też o jej rzekomego ojca, Wrońca. Ale znów, nikt nic nie wiedział. Nie widziano ani nie słyszano o nim od lat. Niebezpiecznie było grzebać głębiej.
Yenna kopnęła cegłę walającą się po podłodze i oparła głowę o mur. Mimo wszystko wrócić do Arkny, to byłoby coś. Splunąć ojcu i jego kochance w twarz. Odebrać to, co do niej należy. I odnaleźć matkę. Jeśli tylko jeszcze żyje.
Ale wszyscy, którzy mogliby jej pomóc, mieszkali za Górami Duncir, na zachodzie. Tam dotrzeć nie mogła, na pewno nie zimą. Nie miała konia ani nawet dobrej odzieży, żeby tłuc się przez Verden zimą. Nie stać było jej na gońca, by posłać list któremuś z dawnych przyjaciół matki i błagać o pomoc. Była tutaj sama i sama musiała sobie poradzić.
Pozostali jej tylko czarodzieje, których poważne oblicza i ogromne sylwetki pamiętała jeszcze z domu. Dawni przyjaciele rodu Aenthisów. Kilka imion i nazwisk, niewyraźne twarze — tyle zostało w jej pamięci. Czarownicy wydawali się jej tacy wielcy, potężni i majestatyczni. Dziś nikt już o nich nie mówił. Jakby cały świat uważał magów za przeżytek, dzieje, które minęły na dobre i nigdy nie powrócą.
Jak znaleźć któregoś z czarodziei, którzy gościli w Arknie? Nawet paladyni, najbardziej rozeznani w polowaniach i poszukiwaniach czarodziei rzadko odnosili sukces. A mieli do pomocy swych żołnierzy, pieniądze i broń, przyzwolenie władz. Yenna zdawała sobie sprawę, że choć Loravia wydawała się bezpieczną, czarodzieje nie obnosili się tutaj ze swoją tożsamością. Jej szanse były marne. I nie miała żadnych środków, jakimi dysponowali paladyni.
A jeśli szukać, to kogo? — zastanawiała się, rysując patykiem w błocie fasadę dworu w Arknie. Wielkie drzwi, zdobione murowanie i drzewa otaczające budynek. Dom Aenthisów odwiedzali ci najmniej i najbardziej znani, jedni bardziej zaprzyjaźnieni, inni szukający tylko schronienia, obojętni, w głębi duszy przerażeni. Wątpiła, by któryś wychowanek Van Toru pamiętał teraz o dawnych czasach, gdy chronił się w Arknie. Choć pytała ludzi po ulicach, nikt nie chciał wiele mówić, wszyscy czuli się z jakiegoś powodu zastraszeni. Nie wiedziała dlaczego.
A potem pomyślała o mężczyźnie, który pytał o Revennę Czarną. Który być może patrzył właśnie jej ciało płonące w ogniu. Albo ona patrzyła na jego trupa. Obawy mieszkańców Tiry były chyba jednak całkiem racjonalne.
Yarissa van Toyrin, która odwiedzała Arknę najczęściej, jeszcze za czasów przed Pogromem, dawno nie żyła. Jej syn, którego pamiętała jako nieco starszego od niej, odważnego i brawurowego towarzysza zabaw nad rzeką, był dorosłym mężczyzną, największym wrogiem Nowowierców. Los Yenny był więc zapewne ostatnim, co mogło go przejąć. Jeśli jeszcze ją pamiętał.
Przez chwilę wspominała wszystkich, których tylko mogła wydobyć z otchłani pamięci. Razem z twarzą przypominała sobie, że wszyscy już nie żyli. Młoda, szczupła czarodziejka, która ledwo co ukończyła Uniwersytet Vareński — przepadła w Kolsviku. Finna Mirag, dostojna i opryskliwa — wykończył ją Tibott z Otti. Dejron, którego nie pamiętała, ale znała z opowieści matki — jak się okazuje, zginął jeszcze przed Pogromem.
Aż wreszcie przypomniała się jej jeszcze jedna czarodziejka. Młoda, a przynajmniej młodo wyglądająca, drobna kobieta, zawsze otulona miękką szatą, ciepła i niezwykle łagodna, prawie tak, jak matka. Yenna pamiętała jej miękki głos, gdy rozmawiała z innymi przy ogniu, trzymając w dłoniach kielich grzanego wina, nieustannie się uśmiechając.
Adalet Finnegan.
Wtedy miała swój dom w Tirze, może wciąż w nim mieszkała? Yenna łudziła się, że kobieta wciąż żyje, a na dodatek przebywa w Loravii. Może ona jakoś mi pomoże — mruknęła Yenna. Miasto było małe, więc miała nadzieję, że znajdzie go przed zachodem słońca następnego dnia. Czy Adalet zgodzi się pomóc? Tego nie mogła przewidzieć, ale nawet jeśli nie, może skieruje ją do kogoś, kto będzie w stanie jej pomóc.
Z tą myślą Aenthisówna zasnęła.
Dom stał dla Yennessy otworem. Jak zresztą dla każdego. Zrujnowana fasada i bluszcz wyrastający z okien dawał jasno znać, że czarodziejka nie była w Tirze od lat, jeśli nie dziesięcioleci. Tak długo, że ludzie nawet o niej zapomnieli.
Nim słońce zaszło, siedziała już w podziemiach, pośród innych żebraków. Owinięta w płaszcz, żuła twardy, zeschnięty chleb patrząc, jak woda skapuje z sufitu na ziemię i wnika w grunt. Było ciemno, ściany oświetlała tylko pochodnia zapalona na korytarzu. Biedota oszczędzała na oleju i drewnie.
Wokół gniazdowali się tacy jak ona, przybłędy pracujące dorywczo poza miastem, kalecy, ułomni, złodzieje i inne szumowiny, które musiały schodzić z oczu straży miejskiej. Kanały pod Tirą nie były tak naprawdę kanałami, lecz siecią połączonych korytarzy, z czasów, gdy w tej części Verden szukano złóż węgla.
Tyle lat myśląc o ucieczce z zakonu, teraz Yenna nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zawsze o wszystkim decydowano za nią — kiedy miała jeść, kiedy miała spać, kiedy mogła rozejrzeć się po celi, gdy kapłanka oświecała ciemności celi pochodnią. A teraz sama była panią swego losu.
Wystarczyło rozpytać kilku ludzi, by dowiedzieć się, że do domu wrócić tak od razu mogła, choć tego chciała najbardziej. Jej matka wyjechała wkrótce po tym, jak wysłano ją do zakonu i zaginęła w drodze do Avii, ponoć gdzieś w Verteris. Ludzie nie wiedzieli nic więcej. Pytała też o jej rzekomego ojca, Wrońca. Ale znów, nikt nic nie wiedział. Nie widziano ani nie słyszano o nim od lat. Niebezpiecznie było grzebać głębiej.
Yenna kopnęła cegłę walającą się po podłodze i oparła głowę o mur. Mimo wszystko wrócić do Arkny, to byłoby coś. Splunąć ojcu i jego kochance w twarz. Odebrać to, co do niej należy. I odnaleźć matkę. Jeśli tylko jeszcze żyje.
Ale wszyscy, którzy mogliby jej pomóc, mieszkali za Górami Duncir, na zachodzie. Tam dotrzeć nie mogła, na pewno nie zimą. Nie miała konia ani nawet dobrej odzieży, żeby tłuc się przez Verden zimą. Nie stać było jej na gońca, by posłać list któremuś z dawnych przyjaciół matki i błagać o pomoc. Była tutaj sama i sama musiała sobie poradzić.
Pozostali jej tylko czarodzieje, których poważne oblicza i ogromne sylwetki pamiętała jeszcze z domu. Dawni przyjaciele rodu Aenthisów. Kilka imion i nazwisk, niewyraźne twarze — tyle zostało w jej pamięci. Czarownicy wydawali się jej tacy wielcy, potężni i majestatyczni. Dziś nikt już o nich nie mówił. Jakby cały świat uważał magów za przeżytek, dzieje, które minęły na dobre i nigdy nie powrócą.
Jak znaleźć któregoś z czarodziei, którzy gościli w Arknie? Nawet paladyni, najbardziej rozeznani w polowaniach i poszukiwaniach czarodziei rzadko odnosili sukces. A mieli do pomocy swych żołnierzy, pieniądze i broń, przyzwolenie władz. Yenna zdawała sobie sprawę, że choć Loravia wydawała się bezpieczną, czarodzieje nie obnosili się tutaj ze swoją tożsamością. Jej szanse były marne. I nie miała żadnych środków, jakimi dysponowali paladyni.
A jeśli szukać, to kogo? — zastanawiała się, rysując patykiem w błocie fasadę dworu w Arknie. Wielkie drzwi, zdobione murowanie i drzewa otaczające budynek. Dom Aenthisów odwiedzali ci najmniej i najbardziej znani, jedni bardziej zaprzyjaźnieni, inni szukający tylko schronienia, obojętni, w głębi duszy przerażeni. Wątpiła, by któryś wychowanek Van Toru pamiętał teraz o dawnych czasach, gdy chronił się w Arknie. Choć pytała ludzi po ulicach, nikt nie chciał wiele mówić, wszyscy czuli się z jakiegoś powodu zastraszeni. Nie wiedziała dlaczego.
A potem pomyślała o mężczyźnie, który pytał o Revennę Czarną. Który być może patrzył właśnie jej ciało płonące w ogniu. Albo ona patrzyła na jego trupa. Obawy mieszkańców Tiry były chyba jednak całkiem racjonalne.
Yarissa van Toyrin, która odwiedzała Arknę najczęściej, jeszcze za czasów przed Pogromem, dawno nie żyła. Jej syn, którego pamiętała jako nieco starszego od niej, odważnego i brawurowego towarzysza zabaw nad rzeką, był dorosłym mężczyzną, największym wrogiem Nowowierców. Los Yenny był więc zapewne ostatnim, co mogło go przejąć. Jeśli jeszcze ją pamiętał.
Przez chwilę wspominała wszystkich, których tylko mogła wydobyć z otchłani pamięci. Razem z twarzą przypominała sobie, że wszyscy już nie żyli. Młoda, szczupła czarodziejka, która ledwo co ukończyła Uniwersytet Vareński — przepadła w Kolsviku. Finna Mirag, dostojna i opryskliwa — wykończył ją Tibott z Otti. Dejron, którego nie pamiętała, ale znała z opowieści matki — jak się okazuje, zginął jeszcze przed Pogromem.
Aż wreszcie przypomniała się jej jeszcze jedna czarodziejka. Młoda, a przynajmniej młodo wyglądająca, drobna kobieta, zawsze otulona miękką szatą, ciepła i niezwykle łagodna, prawie tak, jak matka. Yenna pamiętała jej miękki głos, gdy rozmawiała z innymi przy ogniu, trzymając w dłoniach kielich grzanego wina, nieustannie się uśmiechając.
Adalet Finnegan.
Wtedy miała swój dom w Tirze, może wciąż w nim mieszkała? Yenna łudziła się, że kobieta wciąż żyje, a na dodatek przebywa w Loravii. Może ona jakoś mi pomoże — mruknęła Yenna. Miasto było małe, więc miała nadzieję, że znajdzie go przed zachodem słońca następnego dnia. Czy Adalet zgodzi się pomóc? Tego nie mogła przewidzieć, ale nawet jeśli nie, może skieruje ją do kogoś, kto będzie w stanie jej pomóc.
Z tą myślą Aenthisówna zasnęła.
Dom stał dla Yennessy otworem. Jak zresztą dla każdego. Zrujnowana fasada i bluszcz wyrastający z okien dawał jasno znać, że czarodziejka nie była w Tirze od lat, jeśli nie dziesięcioleci. Tak długo, że ludzie nawet o niej zapomnieli.
Yennessa pogładziła spróchniałą framugę drzwi i weszła do środka, patrząc na zawalone schody, prowadzące zapewne dawniej na piętro. Ściany budynku były osmolone. Woń spalenizny prawie znikła. Ogień strawił cały dach, zostawiając otwarte wejście dla deszczu i śniegu. Aenthisówna zdziwiła się, że nikt nie zagospodarował tego miejsca, a ruinę pozostawiono nietkniętą zapewne od czasu pożaru.
Pośród spalonych szczątków mebli i papieru, który rozpłynął się na zaschniętą w skorupę masę, nie było niczego przydatnego. Żadnego listu czy kartki z dziennika, które mogłyby zdradzić los pani tego domu.
Yenna spojrzała na wąskie schodki prowadzące do piwnicy. Mech zarastał stopnie, a wybielony przez deszcz szkielet szczura dawał jasno znać, że w podziemiach domu nie będzie niczego ciekawego.
— Szlag by to trafił, hholera jasna!
Ale ludzki głos wydobywający się zza drzwi mówił coś całkiem innego.
Pośród spalonych szczątków mebli i papieru, który rozpłynął się na zaschniętą w skorupę masę, nie było niczego przydatnego. Żadnego listu czy kartki z dziennika, które mogłyby zdradzić los pani tego domu.
Yenna spojrzała na wąskie schodki prowadzące do piwnicy. Mech zarastał stopnie, a wybielony przez deszcz szkielet szczura dawał jasno znać, że w podziemiach domu nie będzie niczego ciekawego.
— Szlag by to trafił, hholera jasna!
Ale ludzki głos wydobywający się zza drzwi mówił coś całkiem innego.
Od tego momentu Yenna na serio czeka na odpis :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz