Rozbite fragmenty świadomości powoli sklejały się w całość. Zamglony umysł desperacko starał się przywołać obrazy stoczonej walki; niewyraźny ból, powiew chłodu, objęcia otaczającej go zimy, mroźna rękojeść zaciskana w spoconej dłoni, zapach i metaliczny smak krwi w ustach.
Rzeczywistość zbierała się, aby wreszcie uderzyć w jednym momencie. Gwałtownie złapał oddech. Otworzył oczy. Zdezorientowany instynktownie drgnął, ból spadł na niego jak młot na rozgrzaną stal. Jęknął skręcany agonalnym kłuciem. Każdy cal ciała płonął od krążącej w żyłach trucizny.
Fergus rozejrzał się po pobojowisku. Niewyraźne plamy szkarłatu rozmazane na białym całunie otaczały martwe ciała. Spojrzał na zaciskany w dłoni oręż. Ostrze niedługiego miecza wciąż spływało strugami krwi. Ktoś w śniegu jeszcze jęczał konając. Fergus nie miał jednak siły by wstać i go dobić. Znajdował się we własnej agonii, ból odzierający go ze wszelkiej woli złamałby nawet najsilniejszego męża.
Szorstki pień świerku znajdujący się pod jego plecami, teraz zdawał się być najwygodniejszym oparciem. W bukłaku pozostało jeszcze trochę taniego wina. Wziął łyk. Trunek miał smak słodszy niż zwykle, słodszy niż kiedykolwiek.
Kara klacz szturchała przyjaciele pyskiem, prychając przy tym z troską. Pogładził konia po grzywie i wziął kolejny łyk z bukłaka.
I kolejny. I kolejny...Naczynie stawało się coraz lżejsze.
Wycisnął na język ostatnie krople wina.
Ból łagodniał tylko na chwilę, by zaraz powrócić przypominając o sobie ze zdwojoną siłą. Odchodził. Ponownie. Ledwie zebrana świadomość znów rozpadała się na kawałki. Resztki władzy opuszczały mięśnie. Świadomość odchodziła od ciała...odeszła wraz z ostatnim tchnieniem...
●●●
Miast ukuć mrozu, otaczało go ciepło. Miast skrzeczącego śniegu, szelest siennika...i zapach, zapach ziół oraz suchego siana.
Jakiś niewyraźny kształt klęczał przy palenisku, zrzucając na drewnianą ścianę cień tańczący wraz z dzikimi płomykami. Kręcił monotonnie łyżką wewnątrz garnka z parującym płynem.
Czy to był sen odtworzony z miłego wspomnienia?
Nasuwały mu się setki myśli. Może wszystko inne było snem? Poprzednie zdarzenia, kujący ból...Nie, zbyt dobrze go pamiętał i zbyt wiele razy czuł jego ukąszenia by zapomnieć. Nie śnił.
— Gdzie klacz? — zapytał.
Była to pierwsza rzecz, która przyszła mu na myśl. Niejednokrotnie rozstawał się z mieczem, mieszkiem czy tarczą, ale nigdy z klaczą.
Klęczący przy palenisku mężczyzna odwrócił swoje oblicze w stronę Fergusa. Było pobrużdżone, brudne, lecz ciepłe i serdeczne. Starzec uśmiechnął się
— Zostawiłem ją w stajni — odparł niskim, kojącym głosem.
Starzec nalał czegoś do drewnianej miski.
— Masz, jedz, dobrze ci zrobi — rzekł, podając Fergusowi naczynie.
Fergus oparł się o ścianę i powoli sięgnął po miskę. Jego ręce wciąż drżały, choć ból dawno je opuścił.
— Miałeś szczęście że cię znaleźli przed zamiecią. Mógłbyś być już martwy. Przejeżdżający kupiec znalazł cię na jakimś pobojowisku — opowiadał — przywiózł tutaj, zostawił i ruszył dalej. Potem ja się tobą zająłem.
— Dlaczego mi pomogłeś? — zapytał Fergus.
W tych czasach nie było wielu altruistów.
— Taka moja praca. Ratuję ludzi w nadziei że nie są skończonymi dupkami i zrobią coś dobrego dla świata.
— Nie mogę dać ci wiele w zamian.
— Niczego nie chcę. Wielokrotnie ratowałem chore niemowlęta, niedomagających starców, rannych młodzieńców, a w zamian dostawałem jedynie pogardliwe spojrzenia i nienawiść. Ludzie boją się czarowników, guślarzy i wszelkich praktykantów magii, a ja się im nie dziwię.
Zamilkli.
— Ta dolegliwość...nigdy nie widziałem czegoś takiego. Byłem wstanie załagodzić jej objawy, ale nie jestem wstanie się jej pozbyć. Wiesz że wkrótce cię zabije.
— Prędzej czy później i tak zginę — prychnął. — Nieistotne czy umrę od trucizny, choroby, starości czy ostrza. Śmierć przyjdzie po każdego.
Fergus pomyślał o Parsimonie, która magicznie wydłużała swoje życie. O Ulryku, który zbyt długo unikał śmierci i o niewinnych, którzy byli zabierani zbyt wcześnie. Gdzie w tym wszystkim był Fergus Fin?
— Jeśli jednak Cię to interesuje, to Revenna Czarna zawitała jakiś czas temu do Loravii. Z tego co pamiętam była dość dobrze obeznana w sztukach magicznych. Można chociaż ona będzie wstanie coś poradzić.
Fergus zamyślił się na chwilę. Czy było warto ryzykować czas, jaki mu pozostał na coś, co nawet nie było pewne? Czy lepiej było dalej ciągnąć bezsensowną zemstę?
Podjął decyzję.
— Można gdzieś tutaj kupić wino?
●●●
Założył zbroję, osiodłał konia i po raz ostatni podziękował staremu guślarzowi. Zatrzymał się jeszcze na końcu wioski, by skinieniem głowy pożegnać się z mężczyzną. Starzec odwzajemnił gest.
Fergus pognał konia i pędem ruszył na północ.
There is no sacriface to great if it bring the end to the lack of novelettes...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz