Zamknął za sobą stare, skrzypiące drzwi do karczmy. Z wnętrza karczmy dobiegały śmiechy, smród potu i gorzelany zapach alkoholu...choć może to on sam śmierdział alkoholem.
Anna zdawała mu się momentami taka żałosna i krucha, czasem wręcz czuł się winny, za parskanie śmiechem na jej upadki i niezdarność. Miał przynajmniej nadzieję, że niewielkie pieniądze zapewnią jej bezpieczny i komfortowy pokój, zanim zdąży wrócić. Przypuszczał też, że kiedy wróci, kobiety może już nie być. Obietnica, że niedługo znajdzie się na drugim krańcu Aduanu mogła mieć podstawę, zwłaszcza po tym jak ich teleportowała. Chyba nie byli daleko od płonącego domu Anny, pod którym zostawił Szesnastkę, ale zaklęcie wciąż było dość imponujące. Fergus nigdy nie korzystał z podobnej metody transportu. Było to jednocześnie fascynujące, lecz irytujące i mdlące.
Zarzucił na głowę kaptur i zakrył twarz ciemnoniebieskim płaszczem. Liczył na to, że w cieniu nocy nikt nie zdoła go zauważyć.
Idąc przez port uświadamiał sobie, jak bardzo nie lubi morza i nadbrzeżnych miast. Zawsze śmierdziały rybami, żeglarzami, tanim alkoholem i dziwkami. Zawsze były bardzo kontrastowe, zestawiając ze sobą skrajną biedę i wielkie bogactwo, choć to chyba była cecha każdego, większego miasta.
Fergus sam niegdyś był sławny, bogaty i wielbiony. Wiedział, co to znaczy stracić wszystko, wiedział jaki jest smak upadku... był gorzki. Żal i strata były bardziej gorzkie niż jakakolwiek inna gorycz. Chyba on i Anna oboje doskonale to wiedzieli. Choć wiele ich różniło, byli do siebie tacy podobni, byli swoimi wykrzywionymi odbiciami - niby różnymi, ale w gruncie rzeczy bardzo podobnymi.
W końcu odnalazł mieszkanie Anny...byłe mieszkanie. Ogień szybko strawił drewnianą konstrukcję, zostawiając tylko żarzące się resztki popiołu i osmalone pale.
Gdzieś w pobliżu musiał być jego koń. Fergus wiedział, że to bystre zwierze i nie da się złapać jakimś głupim paladynom. Szesnastka była mistrzem zabawy w chowanego, czasem nawet sam Fergus nie potrafił jej odnaleźć. Kare ubarwienie zwiększało tylko jej możliwości kamuflażu w nocy.
"Przeszukać teren" - krzyczał ktoś. Fergus szybko schował się za beczkę. Obserwował jak paladyni krzątają się w mroku, próbując odnaleźć jego i Annę. Wbijał wzrok w ciemność, próbując przejrzeć mrok w poszukiwaniu karego czteronoga. Księżyc iluminował dość mocno, by oświetlić sylwetki żołnierzy, jednak co bardziej skryte alejki pozostawały wciąż zaciemnione.
Nie miał wątpliwości, że klacz jest gdzieś w pobliżu. Potrafił to wyczuć. Czuł ją...jakby, niemalże jej zapach. Miał wrażenie, że gdzieś ją słyszy, jej cichy oddech. Słyszał stukanie kopyta o bruk, niedaleko.
Coś prychnęło mu nad uchem. Chwycił złamany miecz i szybki ruchem się obrócił. Szesnastka stała teraz przednim, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w twarz Fergusa.
— Jak ty... — jęknął. — Ech, nie ważne.
Nie miał czasu na zastanawianie się jakim cudem klacz zdołała ominąć oddział paladynów. Wskoczył na grzbiet konia i zanim ktokolwiek zdążył ich zauważyć, ruszył w stronę karczmy.
Ponownie musiał zostawić Szesnastkę, tym razem postanowił jednak poświęcić część pieniędzy na opiekę dla niej. Ucałował jeszcze konia w czoło i pogładził po grzywie na dobranoc.
— Dobrej nocy — szepnął do konia i po raz ostatni wyczesał jej grzywę.
Wszedł do karczmy. Wciąż była pełna bawiących się ubogich mieszczan. Zasiadł przy ladzie, która zawsze była jego ulubionym miejscem w gospodach.
Gospodarz podszedł bliżej i oparł się o blat.
— Coś podać? — zapytał.
— Jak kobieta? — zagadnął Fergus, ignorując pytanie karczmarza.
— Córka się już nią zajęła. Może chce pan pokój?
Fergus spojrzał na marną, chudą sakwę. Pokiwał głową, wyrażając swoje rozczarowanie.
— Ech...wezmę siennik — rzucił na blat kilka monet. Potoczyły się po blacie i zaraz zniknęły w ogromnej dłoni karczmarza.
Gospodarz skinął głową i zniknął gdzieś w kuchni. Po chwili wrócił.
— Córka zaraz zaniesie siennik na górę. Coś podać?
Fergus ponownie spojrzał na niewielką kupę monet. Kusiło go, by wykrzesać monety na kufel piwa. Powstrzymał się jednak. Zawiązał mieszek i przyczepił go z powrotem do pasa.
— Nie... zaraz położę się spać.
Pogawędził jeszcze kilka minut z gospodarzem, starając się dowiedzieć jak najwięcej o obcej dla niego okolicy...
Wspiął się po krzywych schodach, niemalże potykając się na niewypoziomowanych stopniach.
— Szlag by to! — wrzasnął. — Te schody są krzywe jak zęby żebraka!
Doczłapał się na górę i odnalazł pokój, w którym leżała Anna. Spała już na sienniku, w wieśniaczych łachmanach. Leżała na brzuchu. Czarne, mokre włosy spływały jej po plecach. Dostrzegł pod nimi rozległą bliznę, grubą jak palec.
— To ty sukinkocie? — wymamrotała niechętnie. — Nawet nie mam siły by cię zwyzywać...
Fergus chciał zapytać o bliznę, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Stwierdził, że lepiej będzie zapytać jutro. Kiedy Anna się wyśpi.
Zaryglował drzwi i położył siennik w kącie, z dala od łóżka Anny. Nie zdejmował nawet zbroi i ciągle zaciskał dłoń na złamanym mieczu. Sen zmorzył go szybciej, niż sam tego chciał. Mógł tylko liczyć, że następnego dnia szczęście się do niego uśmiechnie.
Ania?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz