Płatki kwiatów szybko traciły drogocenny olejek, więc Anna zdecydowała się zapłacić za miejsce na wozie. Przez Aed także zamierzała przejechać furmanką. Do każdego miasta można było podwieźć się za odpowiednią cenę, co na Kontynencie popularne nie było. W Loravii wystarczyło kilka koron, żeby darować sobie utrzymanie konia. Bogaci mieli swoje karety, wieśniacy musieli polegać na swych nogach. Ci z groszem przy duszy jeździli właśnie wozami.
Siedząc na twardej ławie, Anna obserwowała mijanych ludzi, także śpieszących do stolicy. Większość z nich taszczyła na plecach towary, które miały jeszcze dziś trafić na rynek. Ostatni moment, aby cokolwiek dostarczyć — mruknęła czarodziejka. Co kilka minut drogą wlókł się czteroosobowy patrol straży, znudzony rutynowym obchodem. Czasem mieszkańcy pobliskich chat go pozdrawiali, ale większość była od wschodu słońca już zajęta swoimi obowiązkami. Wszyscy ruszyli w pole, nastały przecież żniwa. Zadbane obejścia przyciągnęły uwagę Anny. Kwiaty przed domami wabiły motyle i pszczoły, wedle Loravian przynoszące szczęście. Gospodynie pilnowały, aby przy ich domach nie brakowało wysokich malw, pnącego się powoju czy drobnej nasturcji.
Towarzysze Anny nie byli zainteresowani tym, co dzieje się poza wozem. Po lewej, młoda dziewczyna umykała przed spojrzeniem zadziornego młodzika. Teatralnie opuściła wzrok, miętosząc w rękach suknię. Chłopak wydurniał się jeszcze bardziej, wyłapując każdy jej uśmiech. Stara babka siedząca na środku mamrotała coś pod nosem. Każdy trzask i podskok wozu wywoływał u niej grymas i falę przekleństw w obcym języku. Bez skrupułów komentowała zachowanie młodych.
Za wozem ciągnęła się grupa łowców czarownic. Głośno rozmawiając, nie byli zainteresowani ludźmi wokół. Najmłodszy z nich, ledwie wyrostek, nieśmiało uśmiechnął się do Anny. Gdy odwzajemniła uśmiech, paladyn oblał się rumieńcem i wbił wzrok w grzywę siwego wierzchowca. Nigdy nikogo nie zabije — pomyślała, obserwując resztę kompanii. Łowcy nie mieli w Loravii wiele do gadania. Ich praca była czasochłonna — polowanie na czarodziei w rzeczywistości obejmowało głównie słuchanie plotek i podążanie ich tropem. Jeśli okazały się prawdziwe, łowcy musieli swoją ofiarę znaleźć i przez jakiś czas obserwować. Potem przez kilka tygodni pracowali nad zasadzką czy podstępem, bo w bezpośrednim starciu nie mieli szans. Jeśli przez cały ten czas czarodziej nie wyniósł się na drugi koniec świata — mieli szansę go dopaść.
Lecz król Parvan przeciągał rozmowy z przedstawicielami Czarnego Aktu i Zwierzchnikiem Nowowiary od zimy. Ignorując poselstwa i kapłanów Trójcy, skutecznie odsuwał moment podjęcia decyzji. Tymczasem skurwiele pokroju Ulryka Sterna ciągnęli do Loravii, ostrząc swoje zęby na czarodziei, bez względu na stanowisko króla, znużeni jego wahaniem.
Pasażerowie patrzyli na mury Aed Varen. Tylko mężczyzna siedzący naprzeciwko Anny zignorował widok. Na jego twarzy nieprzerwanie gościł uśmiech. Lekceważąco zmierzył się wzrokiem z młodym paladynem, potem znów spojrzał na nią. Anna wzruszyła ramionami, a wszystkie rozmyślania pierzchły w bok. Pole Energii zawibrowało, konie nerwowo zarżały. Coś zaraz się stanie — pomyślała, patrząc wokół. Młodzik wciąż się uśmiechał. Panienka kryła się za wachlarzem. Babka zasnęła. Woźnica gwizdał na zwierzęta.
— Zatrzymajcie konie! — krzyknęła, ale było już za późno. Przedtem milczący, ognistowłosy nieznajomy chwycił jej ramię w żelaznym uścisku. Pozostali nie zareagowali.
Ostre spojrzenie mężczyzny przeszyło Annę na wylot, ale wytrzymała je wystarczająco długo. Lodowate oczy rozbrzmiewały gniewem, jednak perfidny uśmiech na twarzy zdradzał opanowanie. Wreszcie odpuścił sobie i popatrzył znacząco na łowców, przez chwilę obserwując najmłodszego z nich. Chłopak odruchowo się uśmiechnął. Spoważniał, gdy mężczyzna pokręcił głową.
Dłoń nieznajomego wciąż kurczowo trzymała ramię Anny. Czuła, jak oboje dzielą się wzajemnie biciem serca i miarowymi oddechami. Potem rozbudziła się Energia, kumulująca się pomiędzy nimi.
Łowcy jak na komendę zwalili się z koni, ale wóz się nie zatrzymał. Najmłodszy paladyn spojrzał na Annę rozczarowany. Strużka ciemnej krwi wylała się z jego ust, a wzrok pociemniał. Przechodzący obok patrol szybko podbiegł do grupy, gapie w jednym momencie zebrali się wokół. Ludzie uciekali, krzyczeli, rozpętał się chaos. Zaniepokojone konie przyspieszyły. Sylwetki migały już wokół zgromadzonych, ktoś krzyczał.
Woźnica skręcił przed murami miasta i zajechał pod jedną ze stajni. Mężczyzna podał Annie rękę jeszcze raz i pomógł zejść z wozu. Czarodziejka jeszcze chwilę wpatrywała się jego sylwetkę. Mentorka i uczeń mieli sobie wiele do powiedzenia, ale zgodnie zachowali milczenie. Peter Toyrin pomachał jej na pożegnanie, nim zniknął za rogiem jakiegoś budynku.
W oczekiwaniu na Fergusa Fina...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz