Tuzin ludzi, cztery kusze i jedno wyjście — pomyślała kobieta. Uzbrojeni po zęby ludzie Sterna otoczyli Annę i Celestyna, zamykając obojga w kręgu kuszników. Krew buzowała, napięcie rosło. Spomiędzy żołnierzy wyłonił się stary dziad, ogorzały od stoczonych walk. W jednej ręce miecz, w drugiej sznur. Anna wiedziała, że był zastępcą Sterna. Co znaczyło, że ten atak nie jest planowany, inaczej Stern osobiście splunąłby jej w twarz…
— Nie spodziewałem się, że dwie pieczenie na jednym ogniu upiekę… Revenna Czarna i Celestyn Białorytny, przeciwko Ogarom Sterna — zaszydził. Czekał na reakcje osaczonych. Na czołach mężczyzn perlił się już pot, ich ręce drżały. — Dla niej stos, dla niego sznur! — dodał zniecierpliwiony, szybko cofając się za ciasny krąg.
— Ciekawe, co Ulryk powie na twoją samowolkę! — syknęła Revenna, zachowując zimną krew. Dowódca zaśmiał się, schowany w cieniu. Brakowało jej jeszcze chwili. Serce w szaleńczym tempie pompowało krew. Potrzebuję jeszcze chwili. Gdzieś w głowie pojedyncze słowa łączyły się w jedną całość, Energia pod stopami odpowiadała, głęboko mrucząc.
Cierpliwość dowódcy się wyczerpała. Przeraźliwie krzyknął, kusze wystrzeliły. Świst bełtów i głośna komenda rozdarły ciszę. Żołnierze krzyknęli, paladyn ciął przed siebie. Odbił cios, ktoś zaklął. Zaklęcie zadziałało o sekundę za późno. Przestrzeń pochłonęła czarodziejkę i paladyna. Wir czasu wciągnął ich natychmiast. Bełt powędrował razem z nimi. Huknęło i byli już gdzie indziej.
Czarodziejka wylądowała w rynsztoku, ledwo utrzymując się na nogach. Przed nią, do morza wpadł jeden z ogarów Sterna. Raczej jego część — pomyślała, wciąż zamroczona, patrząc na rozdarty korpus. Ciało plusnęło i wraz z odpływem oddaliło od brzegu morza. Sekundę później kawałek jelit spadł na dach.
— Co to do kurwy było?! — wrzasnął paladyn, opierając się o ścianę. Zwymiotował pod jakimiś drzwiami i chwiejnym krokiem podszedł do czarodziejki. Otępiały, spojrzał na rękojeść miecza, którą trzymał w ręce. Ostrze zostało na tamtej ulicy, zaklęcie rozerwało stal.
Do ciała Anny wróciło czucie. Rozcięty przez bełt policzek nie bolał, lecz palił żywym ogniem. Kobieta odruchowo przycisnęła dłoń do twarzy. Zaklęcie ugrzęzło jej w gardle, nie potrafiła przypomnieć sobie pierwszego słowa. Nie wiedziała, czy sobie poradzi z takim rozcięciem po tylu latach przerwy.
— Dlaczego to do cholery zrobiłaś?! Boisz się kilku jebanych paladynów?! — warknął paladyn, krytycznie patrząc na próg, który pomylił z rynsztokiem. Celestyn już otworzył usta, ale widząc krew lejącą się po szyi czarodziejki, zamilkł. Anna machnęła ręką, żeby się oddalił.
Użyła myśli, bo mówić już nie mogła. Krzyk przyszył powietrze. Jasny promień spod ręki czarodziejki rozbłysnął, ale ból natychmiast zniknął. Rana zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
— Działa… — jęknęła czarodziejka, oślepiona blaskiem. Zmrużyła oczy, czekając, aż wzrok powróci. Wszystko wokół wciąż było ciemnością. Straciła wzrok. Wiedziała, że jutro wszystko wróci do normalności, ale jej własna niekompetencja doprowadzała do szału. Opierając się słabymi rękoma, spróbowała wstać. Dłonie obsunęły się w cuchnącą uliczną maź. Słysząc kroki paladyna, czarodziejka gwałtownie się podniosła.
— Sama, dam radę… — powiedziała, starając się utrzymać równowagę. Paladyn i tak jej pomógł. Anna nie wiedziała, czy nie cierpi bardziej za jego opanowanie, czy dobre maniery. Zastanawiało ją, gdzie taki trep mógł się ich nauczyć.
— Paladyni — zaczął Białorytny, ale Anna machnęła ręką.
— O nich nie musisz się martwić. Toyrin prędzej czy później spali skurwieli żywcem — mruknęła, czując ciarki na wspomnienie Petera Toyrina. Wiedziała, że oba zaklęcia na pewno zwróciły jego uwagę, a mężczyzna pogna tam przy pierwszej lepszej okazji. Otępienie ustąpiło, mgła się rozproszyła, zostało wspomnienie ognia. Czarodziejka dopiero teraz zrozumiała, ile tego dnia straciła.
— Ale mój dom… — szepnęła, myśląc o pozostawionych szatach i pismach, marnych oszczędnościach. — Przez ciebie nie mam gdzie wrócić! — huknęła, czując jak złość zaczyna rozpierać płuca. Zamachnęła się, żeby trafić mężczyznę w twarz, ale jej dłoń uderzyła w pustkę. — Wymyśl teraz, jaśniepanie, gdzie mam przenocować!
— Czy to było konieczne?! — zapytał poirytowany. Anna nie była pewna, czy mówi o jej nieudanym ciosie, oślepieniu się, czy może o teleportacji. — Aghr! — huknął i rzucił ramionami. — Zaraz się znajdzie jakaś tawerna — dodał, już spokojniej. W jego głosie Anna wyczuła złość. Nie wiedząc czemu, uznała to za swój sukces.
Pijacy wrzeszczeli gdzieś na ulicach, z portowych tawern wydobywały się dźwięki mordobicia. Ubita droga był nierówna, Anna co chwilę się potykała. Czarodziejka i paladyn oddalali się od morza, jego szum stopniowo gasł. Ladacznice czekały na klientów, łowiąc spojrzenia pijaczków i marynarzy. Kobieta nie musiała ich widzieć, wystarczyły tylko obleśne nawoływania prostytutek. Zastanawiało ją bardziej, gdzie kieruje wzrok Białorytny.
Plotki i opowieści innych czarodziei były jednym, ale Anna nie spodziewała się, że największy parszywiec zaraz po Ulryku Sternie będzie miał w sobie choć namiastkę normalności. Teraz miała wrażenie, że wiele ją ominęło. Paladyn miał już niejedną okazję, żeby wbić jej nóż między żebra, ale coś go powstrzymywało. Bestia, którą znała, straciła pazury.
Przywołała z pamięci jego obraz, całkiem inny od dawnego wyobrażenia. Celestyn Białorytny miał być wielkim wojownikiem, w lśniącej zbroi, z legendarnym mieczem u pasa. Tym, który wybijał czarodziei jak muchy. Marną zbroja i pordzewiały, miecz nie robiły wrażenia. Co sprawiło, że stał się pierwszym lepszym zabijaką? Zdradził on, czy inni?
Gwar rozmów stał się głośniejszy, zatrzymali się pod jedną z tawern. Ktoś otworzył drzwi.
— Tutaj się zatrzymasz — powiedział, delikatnie wpychając czarodziejkę do środka. — Poczekaj chwilę — dodał. Jakiś chłop zagwizdał na widok uszlajanej kobiety. Anna kiwnęła głową i wymacała zrobiła kilka kroków, szukając ściany. Pod nią znalazła ciepły przedmiot. Przez chwilę gładziła miękkie futro rozłożone na ławie i z ulgą na niej usiadła. Ludzie w karczmie ryknęli śmiechem, gdy ława rozpaczliwie zakwiczała i czmychnęła w bok. Czarodziejka uderzyła głową o ścianę, jeszcze bardziej rozjuszona.
Miała wrażenie, że nawet Białorytny zaśmiał się pod nosem. Po chwili silne ramię postawiło ją do pionu, a ludzie zamilkli, widząc gniewne spojrzenie Anny.
— Przenocujesz tutaj. Córa gospodarza pomoże ci się wyczyścić z tego brudu — wyjaśnił. — Idę szukać mojego konia.
— Rozumiem, że dziś się nie dowiem, czego do cholery ode mnie chcesz? — fuknęła poirytowana czarodziejka. Schody prowadzące na piętro były krzywe jak zęby żebraka.
Białorytny nie odpowiedział od razu.
— Porozmawiamy o tym jutro.
— Jutro, to ja będę już na drugim końcu Aduanu, cholera jasna!
Paladyn nie zareagował. Jakieś drzwi zaskrzeczały, w Annę uderzył zapach siana i suchego drewna. Kobieta zrobiła kilka kroków do przodu i natknęła się na ramę łóżka. Zrezygnowana, zrzuciła z siebie chustę, przeczesała dłońmi sklejone włosy.
Coś skoczyło na ramię czarodziejki. Po chwilę, igła wbiła się w jej szyję.
— Pchły! Tu są pchły! — krzyknęła za paladynem, ale tego już dawno nie było w karczmie. Jakaś dziewka zawołała zza drzwi, że balia za chwilę będzie gotowa. Anna potarła wierzch dłoni. Nie cierpiała pcheł.
Fergusie Finie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz