Anna weszła do przejścia i z ulgą postawiła kosz na sczerniałej podłodze. W korytarzu zostawiła delikatną chustę, którą sama ozdobiła haftem, jeszcze mieszkając na dworze w Avii. Z sentymentem pogładziła niebieskie kwiaty, przeszywane złotą nicią. Haft delikatnie zalśnił. Przez chwilę, zamiast smrodu stęchlizny, wokół roztaczał zapach imbryjskich ogrodów.
— To były piękne czasy — mruknęła, podnosząc kosz. Z trudem popchnęła ciężkie drzwi i przypomniała sobie, że nie kupiła tłuszczu do nasmarowania zawiasów. Podłoga głośno zatrzeszczała, gdy czarodziejka wtoczyła się z koszem do środka. Po wędrówce przez miasto, zebrane zioła wydawały się jej niezmiernie ciężkie. Odłożyła je, zapominając zamknąć drzwi.
Jak zwykle, podeszła do misy z wodą i starannie obmyła dłonie. Nigdy nie mogła ścierpieć klejącego się soku ziół na rękach. Zimna woda nie była przyjemna, ale przypomniała jej poranną rosę, przyjemny, chłodny dotyk małych kropli. Poranki w Avii, gdy mogła każdego dnia spoglądać na wschodzące słońce. Moment, w którym cały świat nagle się budził. Obraz tego królestwa wraz z czasem tracił dla niej kolor, zostały tylko drobne wspomnienia.
Ocierając ręce o spódnicę, Anna chwyciła mały flakonik wypełniony olejkiem. Otworzyła go i z czcią roztarła kilka drogocennych kropli olejku w dłoniach. Ciężki zapach heliotropu ujawniał się powoli, ale trwał przez kilka dni. Po chwili namysłu kobieta starannie obmyła także swoją twarz. Poczuła przylepiające się do policzków kosmyki. Wstążka, którą rano przewiązała włosy, pływała w misie. Poirytowana czarodziejka wyłowiła ją i przerzuciła przez ramię.
Anna niechętnie spojrzała w lustro. Ból przeszył jej ciało. Prócz swego odbicia, w lustrze dostrzegła obcą sylwetkę. Tego skurwiela rozpoznałaby zawsze i wszędzie. Gdy cofnęła się w głąb pomieszczenia, przez twarz legendarnego Celestyna Białorytnego przemknęło rozbawienie. Przynajmniej tak się jej wydawało. Paladyn zachował milczenie, choć sprawiał wrażenie, że zaraz coś powie. Oboje mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
Spokój emanujący od człowieka, który zamordował tylu jej bliskich czarodziei, stał się nie do zniesienia.
— Wybrałeś zły dzień na polowanie — mruknęła. Energia już gromadziła się w jej ciele, wpychała się do płuc, przyspieszała tętno. Ledwo opierała się znienawidzonej mocy. Nie zamierzała atakować. Nie była też gotowa się bronić. Zostały jej tylko słowa. Paladyn nie zdążył się nawet odezwać. — Ogary Sterna już tutaj są. Obserwują. Cokolwiek zamierzasz, lepiej będzie się z tym wynieść z tego domu — powiedziała, spinając ciasno ciemne kosmyki. Oczekiwała zdziwienia na twarzy Celestyna Białorytnego. Spotkała się z obojętnością. Nie wzbudziła w nim żadnej reakcji. Paladyn wydawał się niezwykle spokojny. Postanowiła ryzykować dalej. — Na zewnątrz będzie się łatwiej rozmawiało, krew spłynie…
— Ty jesteś Anna Langevin? — zapytał zniecierpliwiony, choć znał odpowiedź. Zdziwiła się, jego głos był o wiele niższy i przyjemniejszy, niż się spodziewała.
— Dawno już nie słyszałam tego imienia. Szczególnie z ust obcego. Tak, jestem Anną… Anną z Langevin — dodała, rozsypując na stole zioła. Niepostrzeżenie wyjęła z kosza nóż i ścisnęła go w ręce. Wiedziała, że nie z tym marnym kawałkiem metalu nie ma szans z Białorytnym — Nie wiem, co ciebie tu przywiodło. Revenny Czarnej w Loravii nie ma — powiedziała, zdejmując z lichego kołka czarny płaszcz.— A ja nie zamierzam czekać, aż Stern mnie dopadnie — dodała.
Nie zwlekając, zeszła po schodach na zewnątrz. Szybki krok zamienił się w bieg. Za sobą usłyszała szuranie krzesła, metalowe części zbroi Białorytnego zaszeleściły. Czyżby udało się jej go zirytować? Kątem oka Anna spostrzegła karego konia, spoglądającego obojętnie na czarodziejkę. Nie mogła uwierzyć w swój brak czujności. Przyspieszyła jeszcze, ściskając nóż w drżącej dłoni. Nie chciała przelewać ludzkiej krwi.
Bestia z Kolsviku dawno jednak porzuciła swoje człowieczeństwo.
Jak zwykle, podeszła do misy z wodą i starannie obmyła dłonie. Nigdy nie mogła ścierpieć klejącego się soku ziół na rękach. Zimna woda nie była przyjemna, ale przypomniała jej poranną rosę, przyjemny, chłodny dotyk małych kropli. Poranki w Avii, gdy mogła każdego dnia spoglądać na wschodzące słońce. Moment, w którym cały świat nagle się budził. Obraz tego królestwa wraz z czasem tracił dla niej kolor, zostały tylko drobne wspomnienia.
Ocierając ręce o spódnicę, Anna chwyciła mały flakonik wypełniony olejkiem. Otworzyła go i z czcią roztarła kilka drogocennych kropli olejku w dłoniach. Ciężki zapach heliotropu ujawniał się powoli, ale trwał przez kilka dni. Po chwili namysłu kobieta starannie obmyła także swoją twarz. Poczuła przylepiające się do policzków kosmyki. Wstążka, którą rano przewiązała włosy, pływała w misie. Poirytowana czarodziejka wyłowiła ją i przerzuciła przez ramię.
Anna niechętnie spojrzała w lustro. Ból przeszył jej ciało. Prócz swego odbicia, w lustrze dostrzegła obcą sylwetkę. Tego skurwiela rozpoznałaby zawsze i wszędzie. Gdy cofnęła się w głąb pomieszczenia, przez twarz legendarnego Celestyna Białorytnego przemknęło rozbawienie. Przynajmniej tak się jej wydawało. Paladyn zachował milczenie, choć sprawiał wrażenie, że zaraz coś powie. Oboje mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
Spokój emanujący od człowieka, który zamordował tylu jej bliskich czarodziei, stał się nie do zniesienia.
— Wybrałeś zły dzień na polowanie — mruknęła. Energia już gromadziła się w jej ciele, wpychała się do płuc, przyspieszała tętno. Ledwo opierała się znienawidzonej mocy. Nie zamierzała atakować. Nie była też gotowa się bronić. Zostały jej tylko słowa. Paladyn nie zdążył się nawet odezwać. — Ogary Sterna już tutaj są. Obserwują. Cokolwiek zamierzasz, lepiej będzie się z tym wynieść z tego domu — powiedziała, spinając ciasno ciemne kosmyki. Oczekiwała zdziwienia na twarzy Celestyna Białorytnego. Spotkała się z obojętnością. Nie wzbudziła w nim żadnej reakcji. Paladyn wydawał się niezwykle spokojny. Postanowiła ryzykować dalej. — Na zewnątrz będzie się łatwiej rozmawiało, krew spłynie…
— Ty jesteś Anna Langevin? — zapytał zniecierpliwiony, choć znał odpowiedź. Zdziwiła się, jego głos był o wiele niższy i przyjemniejszy, niż się spodziewała.
— Dawno już nie słyszałam tego imienia. Szczególnie z ust obcego. Tak, jestem Anną… Anną z Langevin — dodała, rozsypując na stole zioła. Niepostrzeżenie wyjęła z kosza nóż i ścisnęła go w ręce. Wiedziała, że nie z tym marnym kawałkiem metalu nie ma szans z Białorytnym — Nie wiem, co ciebie tu przywiodło. Revenny Czarnej w Loravii nie ma — powiedziała, zdejmując z lichego kołka czarny płaszcz.— A ja nie zamierzam czekać, aż Stern mnie dopadnie — dodała.
Nie zwlekając, zeszła po schodach na zewnątrz. Szybki krok zamienił się w bieg. Za sobą usłyszała szuranie krzesła, metalowe części zbroi Białorytnego zaszeleściły. Czyżby udało się jej go zirytować? Kątem oka Anna spostrzegła karego konia, spoglądającego obojętnie na czarodziejkę. Nie mogła uwierzyć w swój brak czujności. Przyspieszyła jeszcze, ściskając nóż w drżącej dłoni. Nie chciała przelewać ludzkiej krwi.
Bestia z Kolsviku dawno jednak porzuciła swoje człowieczeństwo.
Fergusie Finie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz