Fergus po raz pierwszy ujrzał Aed Varen i otaczające miasto rozległe pola. Wszystko tutaj zdawało się takie spokojne, kojące i żywe.
Było ciepło, lecz nie gorąco. Złote i zielone trawy tańczyły do rytmu granego przez wiatr. Chłopi wciąż pracowali w polu, a przez pobliski trakt nieustannie przejeżdżały wozy. Powiew chłodnego powietrza delikatnie muskał twarz Fergusa i poszarpywał czarną grzywą Szesnastki. Wziął głęboki oddech. Zapach kwiatów, trawy i siana napełniły jego nos i gardło. Chciał utrzymać je w zmysłach jak najdłużej.
Czuł spokój i wytchnienie. Chciał by wspomnienie tej chwili zapisało się w jego umyśle.
Po podróży naciągniętej przez zalegające śniegiem trakty pragnął tylko odpoczynku w jakimś ciepłym łożu, najlepiej z kochaną kobietą obok. Nie miał nikogo takiego.
Szesnastka niewątpliwie także chciałaby odetchnąć. Dzielnie pokonywała śnieżne zwały i niestrudzenie walczyła z lodem. Fergus odstawiłby ją na słoneczny step, obok swojego drewnianego domu na wsi. Ponownie jednak nie miał niczego takiego.
Miał jednak zadanie. Możliwe iż ostatnie, zanim zakończy swoją misję. Czy mógł to nazywać misją? Była to bardziej pogoń za celem nie do spełnienia. Drogą, na końcu której czekało go nic.
Przez ostatnie miesiące zbierał każdy strzępek informacji o Revennie Czarnej. Dowiedział się że posługuje się innymi imieniem, że pracuje w jakiejś zapuszczonej karczmie zwanej Parszywcem i że gdzieś tutaj jest Ulryk Stern...
Stern, stary skurwiel - pomyślał. Kiedyś łączyła ich przyjaźń, teraz była to odraza i nienawiść. Mimo to, Fergus był ciekaw potencjalnego spotkania z nim. Miał nadzieję że jeśli coś pójdzie nie tak, to przynajmniej zatopienie ostrza w gardle najsłynniejszego paladyna świata będzie jego ostatnim, dobrym uczynkiem...Jakby kiedykolwiek zrobił coś dobrego. Czy w ogóle byłoby to dobre? Nie obchodziło go to. Jeden kutas zabija drugiego kutasa, ważne że o tego jednego mniej - szepnął do siebie.
Słońce coraz głębiej unurzało się w horyzont, a Fergus nie chciał ruszyć się z miejsca w którym stał. Jednak musiał. Czekało na niego jeszcze jedno zadanie...
●●●
Do miasta chciał wjechać od strony wschodniej bramy. Nie była ona zbyt dobrze strzeżona.
— Stać — krzyknął kusznik z blanki.
Fergus powściągnął konia. Klacz zahamowała delikatnie i z gracją.
— Jakiś problem...yhm...panie? — powiedział niechętnie.
— Do miasta nie można już wjeżdżać z koniem. Musisz odstawić go do stajni i wejść pieszo.
— Nie ma mowy. Koń idzie ze mną — odparł Fergus.
— Takie są zasady.
— Chcę rozmawiać z dowódcą.
— Takie mamy tu...
— Chcę rozmawiać z dowódcą.
— Takie mamy tu...
— CHCĘ rozmawiać z dowódcą — przerwał strażnikowi.
Kusznik pogadał coś pod nosem, skrzywił twarz i wzdychnął niezadowolony. Powiedział coś do kogoś ukrytego za murem i potrząsnął głową.
— Dowódca zaraz do ciebie zejdzie — odkrzyknął.
Ciężki drzwi od wieży otworzyły się skrzypiąc przy tym nieznośnie. Niski, krępy mężczyzna z opasłym brzuchem wyszedł na zewnątrz, dumnie trzymając ręce na pasie. Ledwo mieścił się w mundur strażnika.
— Nie czarownik? — zapytał.
— Nie, zwykły podróżnik — odparł Fergus.
Gwardzista uśmiechnął się.
— Ha! No to może zdołamy coś poradzić. Rozumiem że konia chcesz wziąć do miasta?
Fergus skinął głową.
— Mogę pobrać od tego...drobny podatek.
Fergus dobrze wiedział o jakiego typu "podatek" chodzi. Każdy jakoś musiał sobie radzić w tych czasach.
— Ile?
— Powiedzmy...trzy.
— Trzy co?
— Trzy złocisze!
Niechętnie wykrzesał pieniądze z mieszka i rzucił gwardziście.
— Trzymaj cztery i się nie widzieliśmy.
— Miłego pobytu życzę — strażnik skinął głową i zaraz ponownie zniknął w wieży.
Fergus pognał klacz i powoli ruszyli do miasta. Do serca Loravii...
●●●
Aed Varen było dużym miejscem. Dużym i tłocznym. Znalezienie Parszywca nie było łatwe, w końcu jednak zdołał dotrzeć do karczmy.
Wszedł do środka. Nie wiedzieć czego się spodziewając, uderzył w niego odór alkoholu i niemytych ciał. Chyba przypuszczał, że słynna Revenna Czarna będzie pracować w bardziej prestiżowym miejscu. Miał przynajmniej nadzieję, że nikt mu konia nie ukradnie. Z chęcią wziąłby go do środka, gdyby nie normy społeczne i zdrowy rozsądek.
Usiadł na krześle przy blacie.
— Coś podać? — zapytał karczmarz.
— Wina...albo piwa jeśli nie macie — oznajmił.
— Więcej u nas chmielu i słodu niż winogrona, zaraz podam piwa — powiedział i z uśmiechem nalał trunku do drewnianego kufla.
Fergus rzucił garść pieniędzy na blat, nie przejmując się tym ile właściwie wydał. Na pewno starczy - pomyślał.
Karczmarz szybko zagarnął pieniądz z blatu i schował do kieszeni w fartuchu.
— Coś jeszcze? — zagadnął gospodarz.
Milczał przez chwilę.
Milczał przez chwilę.
— Pracowała tu jakaś Anna?
Mina gospodarza poczerniała.
— Tak...nie wiedzieć czemu suka dzisiaj się zwolniła.
Fergus uniósł brew.
— Wielu klientów przychodziło sobie popatrzeć no i czasem się przydawała.
Fergus wziął łyka. Piana osadziła się na jego brodzie.
— Dobre piwo tu macie — powiedział. Wziął kolejny łyk.
— Czyżbyś był jednym z ludzi Sterna? Krążą słuchy że była wiedźmą.
Nie odpowiedział na pytanie.
— Wiadomo gdzie być może mieszka?
— Ymmm...tak, podobno gdzieś we wschodnim porcie. Nie jestem do końca pewien gdzie. Popytaj w porcie, tam na pewno ktoś musi coś wiedzieć.
Fergus dopił piwo i sypnął na blat jeszcze kilka monet.
— Dzięki za piwo...i informacje.
●●●
Fergus po raz kolejny uświadomił sobie że Aed Varen jest miejscem niewiarygodnie wielkim. Wszędzie było daleko, tłoczno a znalezienie czegokolwiek zajmowało wieki, ze względu na tysiące uliczek i alejek.
Fergus przesłuchiwał każdego, kto mógł mieć jakieś informacje. Strażnicy zdawali się nic nie wiedzieć. Dopiero jakaś starsza kobieta wskazała domniemany dom Anny z Langevin.
Wpierw postanowił zapukać do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Potem próbował wejść. Zamknięte.
Obszedł dom. Przynajmniej jedno okno zostało otwarte. Wdrapał się do środka z nadzieją że nikt go nie zobaczy.
Niczego nie dotykał i każdy krok stawiał starannie. W końcu był tutaj tylko gościem. Nie chcianym, ale wciąż gościem.
Usiadł na zakurzonym krześle w pomieszczeniu, któremu trudno było przypisać jakąś rolę. I czekał. Tyle mu pozostało...
Niczego nie dotykał i każdy krok stawiał starannie. W końcu był tutaj tylko gościem. Nie chcianym, ale wciąż gościem.
Usiadł na zakurzonym krześle w pomieszczeniu, któremu trudno było przypisać jakąś rolę. I czekał. Tyle mu pozostało...
Czekając na Annę z Langevin...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz