Jeszcze przez chwilę obserwując tłum na drodze do miasta, ruszyła w kierunku gospody, w której zatrzymała się wiosną. Widocznie tylko ona rozpoznała w mężczyźnie czarodzieja piszącego krwią wrogów swą historię. Peter Toyrin w Loravii ukrywać się nie musiał. Chroniło go prawo i niewiedza. Na północy ludzie nie interesowali się tym, co dzieje się na Kontynencie. Mogli znać nazwisko, ale twarz czarodzieja była dla nich obca.
— Cały dzień minie, nim odpocznę — mruknęła, przepychając się przez tłumy. Żaden wóz w zasięgu wzroku nie zmierzał w kierunku morza. Dreszcze przeszyły czarodziejkę na myśl, że miała piechotą wlec się przez stolicę. Taki spacer mógł potrwać i kilka godzin. Wozy pełne towaru ruszały z portu wcześnie. Większość uliczek we wschodniej części miasta była tak wąska, że przechodnie musieli przepuszczać wozy.
— Babo, gdzie z tym koszem leziesz, kurwa mać! — ryknął chłop taszczący skrzynkę wina. Pomniejsze przekleństwa potoczyły się wraz z brzdękiem butelek i na tym skończyła się uwaga. Mieszczanin pochylił się nad rozlanym trunkiem, a Anna przyspieszyła kroku.
Torując sobie drogę łokciem, napotykała oburzone spojrzenia innych. W każdym przechodniu widziała namiastkę Petera Toyrina. Te same oczy, ten sam kolor szat… Jego postać powracała jak mara. Tragiczny początek miał mieć tragiczne zakończenie. Ich drogi skrzyżowały się pewnego słonecznego dnia 1142 roku. Dzień ten byłby zaiste cudowny, gdyby oboje nie stali na starowierskim placu, patrząc, jak Yarissa van Toyrin stoi na dymiącym się już stosie.
Yarissa van Toyrin, jak wielu wyższych czarodziei została oskarżona o praktykowanie sztuk magicznych w Tiglavve. Władze przewidziały tylko jedno rozwiązanie – spalenie jej na stosie. Anna z Langevin i pięcioletni Peter tego dnia mogli już tylko pożegnać Yarissę. Na pomoc było już za późno.
Chłopiec schowany za spódnicą nie płakał. Tylko patrzył. Jego matka tkwiła w lochach od pół roku. Peter miał wystarczająco dużo czasu, żeby pogodzić się z jej śmiercią. Mimo skandującego tłumu i śmiechu Anna zapamiętała chwilę jej odejścia jakby zanurzoną w gęstej ciszy. Czekając, aż ogień nabierze siły i straci przytomność, Yarissa nie mogła oderwać wzroku od swojego jedynego syna. Wszystko inne przestało dla niej istnieć. Nim zemdlała, spojrzała jeszcze na Revennę.
— Ostatnia przysługa — szepnęła, a potem już jej nie było. Umarła w milczeniu. Takie przynajmniej słowa Anna wepchnęła w jej usta. Wyrzuciła z pamięci krzyk, który rozdarł powiewające w mieście flagi. Chciała pamiętać jej śmierć po swojemu. Żadne z nich nie oglądało, płonących szczątek Yarissy. Czarodziejka ostatni raz w życiu użyła magii. Po chwili ona i Peter znajdowali się w Loravii. Tak, jak gdyby nic się nie stało, ruszyli przed siebie, szukając nowego domu. Anna chciała, żeby dalsza historia nie miała większego znaczenia. Jednak każda jej decyzja była fatalna w skutkach, nawet po latach.
Teraz nawet Peter Toyrin zagubił się w pamięci Anny jak kolejny martwy liść jesienią w lesie. Szczegóły porwała teraźniejszość, zostało tylko wrażenie. Dziś rozbudzone na nowo. Czarodziejka była pewna, że mężczyzna przybył do Loravii śladem Ulryka Sterna, polującego na nią paladyna. Nie wiedziała, czy zrobi z niej przynętę, czy nakłoni do współpracy, słowem lub przemocą.
Pół roku temu zakładała, że odda się w ręce Sterna. Opuszczając w panice zachód, uważała samobójstwo za jedyne wyjście. Gdy otrzeźwiała, postanowiła skończyć ze sobą pod koniec roku. Żeby przed śmiercią jeszcze raz zobaczyć zorze polarne.
Gdy na horyzoncie pojawiła się wizja krwawego starcia Sterna i Toyrina, nawet śmierć musiała poczekać. To Anna miała zadecydować, jak długo jeszcze, Toyrin będzie gonił za paladynem. Wiedziała, że czarodziejowi zależy na zabiciu paladyna. Paladynowi zależało na zabiciu Anny. Annie zależało na świętym spokoju.
— Jeśli zostanę w Aed, Toyrin użyje mnie jako pułapki. Dopadnie Sterna, łamiąc prawo Loravii. Król Parvan będzie musiał jakoś zareagować. Paladyni za kilka dni obstawią miejskie bramy. Jeśli wtedy wyjadę, Stern dopadnie mnie gdzieś w drodze — dodała, szybko układając sobie plan w głowie.
Dzisiejsza noc była jedyną opcją. Oszczędności czarodziejki były wystarczające, aby dopłynąć statkiem do Svei, nie dalej. Tam czekał ją koniec trasy, bo na przeprawę do Tiglavve nie miała pieniędzy.
— Ślepy zaułek, trzeba myśleć inaczej — mruknęła, gdy piękne domy Hannige ustąpiły markotnym budynkom magazynów w Porcie Wschodnim. Anna nawet nie zauważyła, kiedy przebrnęła przez bogatą dzielnicę.
— A gdyby tak...? — zapytała samą siebie. — Pieniędzy starczy na przeprawę przez góry. Do Pogórza przedostanę się razem z jakimś kupcem. Tam, nawet Stern jej mnie nie będzie. Nie jedną zimę przeżyłam w skórzanej jarandze, przeżyję kolejną. — dodała, zatrzymując się przed pochylonym budynkiem. Szczury gdzieś zniknęły, zapach stęchlizny też mniej przeszkadzał. Pewna, że wszystko pójdzie po jej myśli, wreszcie przekroczyła drzwi marnego mieszkania.
Nie wiedziała, że jeszcze tego dnia los znów pokrzyżuje jej plany.
W oczekiwaniu na Fergusa Fina...
Jak zwykle, bez porywającej akcji. Jak zwykle, bez konkretnego celu.
Komentarze dotyczące opowiadania mile widziane. Za każdy płacę szczerym uśmiechem.
Komentarze dotyczące opowiadania mile widziane. Za każdy płacę szczerym uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz